Bastion ginących smaków

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2011-03-25 00:00

To jakby podróż smakowym wehikułem czasu. Pojawiały się potrawy, które praktycznie znamy jedynie z opisów w książkach kucharskich. Albo z odległych wspomnień z dzieciństwa.

Jest w Świdrze (tuż pod Warszawą) maleńkie miejsce, w którym ci sami kucharze gotują od 36 lat. Autentyczna smakowa oaza. Ale nie spodziewajmy się wypasionej restauracji. Ani oprawionej w skórę karty win. Więcej — żadnych win tam nie ma! Przynieśliśmy je ze sobą. Do tego lokal działa tylko do 18. A w poniedziałki jest nieczynny. Pełen PRL.

Za to w menu wiele smakowitości. Właściwie nie wiadomo, od czego zaczynać. Byliśmy tam wiele razy. Seweryn Krajewski zagląda zdecydowanie częściej. Zupy pani Zosi zawsze są świetne, zmieniają się tylko wraz z porami roku. Spektakularne kołduny w rosole są zawsze. Czasem zacierkowa z ziemniakami czy szczawiowa z jajkiem. Chłodnik tylko wtedy, gdy jest już przez wszystkich oczekiwany. Wszystkie powalają na kolana.

Puszysty, z jajeczkiem i nutką cebuli

Z przystawek zapadł nam w pamięć faszerowany karp w galarecie z chrzanem. Koniecznie z mozelskim Ries-lingiem Hochgewachs trocken, aus der steillage, Waldipol (w sklepach około 30 zł). Oczywiście i tym razem wzięliśmy go ze sobą. Głównie ze względu na jego przyjemną wszechstronność dla wielu dań podawanych w jadłodajni. Na przystawkę poprosiliśmy, nieskromnie, o móżdżek cielęcy. Przybył puszysty. Z mile rozłożonym (niedbale!) na wierzchu sadzonym jajkiem. Delikatnie dawała o sobie znać powiewna nutka cebuli. I dla kontrastu gruboziarnisty pieprz. Razem? Smakowe arcydzieło. Co ciekawe, schłodzony kolega z Mozeli bardzo się z móżdżkiem zaprzyjaźnił. Gadali do rana. Mimo zamknięcia lokalu.

Długo zastanawialiśmy się, co wybrać na drugie danie. Jako "przerywnik" pani Zosia podała pomidorową z domowym makaronem. Była — krótko mówiąc — zjawiskowa.

Peklowany faworyt w chrzanowym sosie

Początkowo poważnie rozważaliśmy na główne węgorza z wody w sosie koperkowym. Kusiły nas także swymi wdziękami nereczki cielęce. Koniecznie żądać, by były z czosnkiem! Pan Andrzej wie, o co chodzi. Apetyczny był również zając w śmietanie. Czy duszona gicz cielęca ze śląskimi kluskami. Ostatecznie wybraliśmy naszego tutejszego faworyta: ozorek w sosie chrzanowym (100 g — 16 zł). W Świdrze jest niepowtarzalny. W naszym odczuciu to chyba jeden z najlepszych ozorków w Polsce. A już na pewno na Mazowszu. Żaden tam wołowy czy wieprzowy twardziel. Pod Otwockiem musi być młodzieńczo cielęcy, wcześniej dobrych parę dni peklowany. Gdy się już pojawia na talerzu, z wody, jest wręcz do zakochania miękki. A z sosem chrzanowym to już autentyczna poezja.

Podsunęliśmy mu kieliszek wcześniej degustowanego mozelczyka. Bardzo miło dygnął. Dla kontrastu polaliśmy także Chenin Blanc z Południowej Afryki. Wyraźnie (i skutecznie) Afrykanin zaczął uwodzić świderskiego ozorka. Jak na randkę w ciemno całkiem dobre trafienie! Nawet z założenia negatywnie nastawiony do wszystkich win sos chrzanowy (z dużą obfitością śmietany) przyjemnie się uśmiechał. Miłe smakowe zaskoczenie! Zwłaszcza, że żywo mieliśmy w pamięci, jak w niedalekiej przeszłości z węgorzem w sosie koperkowym równo dawali sobie po pyskach.

Kompot do kisielu

A co na deser? Kisiel żurawinowy przełożony śmietaną. Z win z założenia zrezygnowaliśmy. Zwłaszcza, że w szklance na spodeczku dyżurował zapomniany już dzisiaj w restauracjach kompot.

Mozelczyk

Hochgewachs trocken, aus der steillage, Waldipol — ten wszechstronny riesling świetnie pasował do wielu tradycyjnych dań podawanych w Jadłodajni.

Pod Warszawą

Dojazd do Jadłodajni.

Andrzej Jakubiak łatwo znaleźć w internecie. Nie warto tylko planować tam obiadu w poniedziałek.