Saską Kępę bardzo lubimy. Regularnie jeździmy na Francuską. Jak większość smakoszy, wyłącznie na sushi. Po pobycie na Peloponezie zamarzyło się nam jednak coś greckiego. W restauracji Santorini byliśmy na przeszpiegach z rok temu. Jakoś bez sensacji. Kiedy mieliśmy się na nią całkowicie obrazić, ktoś dał sygnał, że ostatnio zmieniło się tam na dobre. Biorąc przykład z góry, daliśmy się przeprosić. W menu znaleźliśmy sporo uśmiechających się do nas greckich przyjaciół — tzatziki (14 zł), taramosalatę (15 zł), także bardzo lubiane przez nas w Grecji suvlaki (38 zł). Po długich naradach wybraliśmy jednak tajemniczego nieznajomego. Bifteki (42 zł) — grecki kotlet mielony, obiecująco wypełniony lubianym przez nas serem feta.
Kotlet autentycznie olbrzymi, do tego w miłych (choć delikatnych) oparach czosnku. Na
początku smakowo euforyczny. Z upływem czasu stawał się coraz bardziej depresyjny. Powód? Talerz był chłodny. Mało chyba w Warszawie słońca ostatnimi czasy.
Z przyzwyczajenia zaczęliśmy skanować kartę win. Czerwone bez żadnych rasowych uprzedzeń odrzuciliśmy. Białe też. Zostały rose. Wybraliśmy 2006, Boutari (66 zł) — półwytrawne z Salonik. Do tego z przyjaznego greckim potrawom z czosnkiem szczepu Xinomavero. Musimy otrąbić. Na Saskiej Kępie (na Egipskiej) narodziła się grecka emigracyjna miłość od pierwszego wejrzenia.
Stanisław J. Majcherczyk
Bifteki, grecki kotlet mielony, wypełniony serem feta Restauracja Santorini
ul. Egipska 7, Warszawa