Żeby nie było jak w krzywym zwierciadle, lustro — a więc tło dla przykładowego królewskiego profilu wybitego stemplem — powinno być czyste. Kiedy połyskuje przy obracaniu monety w palcach, mowa o połysku menniczym, ale bywa, że numizmat jest wyszczerbiony i ledwo czytelny dla laika, a jego wartość inwestycyjna jest kilkakrotnie wyższa. Przewrotność troski o stan zachowania sprowadzasię więc do tego, że świeżo lśniący medal jest czasem tańszy od kolejowego biletu, a egzemplarz prawdziwie cenny i rzadki potrafi swoją historię sprawnie ukryć — w prymitywnym, niewyraźnym stemplu, otarciach i stłuczeniach gromadzonych czasem przez prawie dziewięć wieków. Na rynku numizmatów stan zachowania jest kluczowym czynnikiem warunkującym wartość, ale nie w oderwaniu od drugiego kryterium, czyli rzadkości w obiegu — że im bardziej egzemplarz jest wiekowy i osamotniony, tym więcej niedoskonałości można mu darować. Przykładowy nierówny brakteat ze św. Wojciechem, który licytowany będzie w WCN od 64 tys. zł, został wybity po 1127 r., a tylko cztery takie monety nie znajdująsię jeszcze w zbiorach muzeów. W obiegu jest więc równie niespotykany, co samo słowo brakteat w języku potocznym — inwestor chcący wypaść na profesjonalistę może wobec tego zapamiętać, że chodzi o monetę wybitą jednostronnie i stosunkowo cienką.

Przerzucając strony katalogu o kilka wieków, znajdziemy kolejne przykłady wysortowane pod względem jakości stosownej do okresu powstania, ale też do nominału, który determinował częstość upadania na najróżniejsze blaty i dłonie. Monety drobne, od szelągów i denarów po trojaki i orty, noszono na co dzień w sakiewkach, natomiast te o wyższych nominałach, jak talary czy dukaty, wydawane były zwykle przez majętnych. Półtalar z Zygmuntem III Wazą to wobec tego prawie 15 g srebra, drobiazgowo opracowany stempel i zachowany menniczy połysk, które sprowadzają się do szacowanej ceny 25 tys. zł. Starszy obol — czyli pół denara — z czasów Zygmunta II Augusta jest natomiast daleki od tej szlachetnej kompozycji, ale codzienny i rzucany na targowiskach, stąd jego cena wywoławcza 2 tys. zł. W katalogu zaplanowanej na 25 listopada aukcji to dopiero część polskiej historii, bo odrzucając kolejne strony, natrafimy na zespoły numizmatów z Aleksandrem I, ale — parę pozycjidalej — jest też pamiątkowe pudełko, w którym zachowywano monety z powstania listopadowego. Za nimi wysmakowane międzywojenne projekty banknotów, a trochę dalej banknoty zupełnie unikalne, ale dramatycznie surowe — tylko pieczęcie i napis, że to pół marki, bo pieniądz funkcjonował wyłącznie w obozie koncentracyjnym Auschwitz, jako gratyfikacja dla nielicznych. Po nich znowu efektowne bilety pełne zdobień, a potem przykładowy smakołyk z PRL — moneta próbna z Chopinem wybita pękniętym stemplem. Nominał 2 tys. zł odpowiada akurat spodziewanej wartości, przy czym pomyłka opisywana jest stosownie jako „niespotykany błąd menniczy”, a nie jako absurd ustroju czy, co gorsza, igrzysko losu. © Ⓟ