Gdyby liczba kilometrów wybudowanych autostrad pozostawała w jakiejkolwiek funkcji z liczbą sporządzonych planów, map, makiet — bylibyśmy krajem o największej gęstości sieci autostradowej w Europie, a może i na świecie. Każda kolejna ekipa rozpoczynała od prezentacji swojego genialnego planu opasania Polski autostradami, a genialny plan zawierał oczywiście m.in. sposoby sfinansowania tych inwestycji. Nie inaczej było, gdy urząd ministra infrastruktury objął Marek Pol. Na zwołanej konferencji prasowej obiecywał, że nie odejdzie z funkcji wicepremiera i ministra, póki nie odda do naszej dyspozycji 540 km nowych autostrad. Wygląda na to, że — niezależnie od politycznych zawirowań — Marek Pol będzie musiał pozostać na ministerialnym stołku jeszcze ze dwie kadencje.
Trzeba jednak przyznać, że jest nowa jakość: marazm w drogownictwie każe wicepremierowi „wierzyć, że autostrady raczej wybudują się same, niż doprowadzą do tego ministrowie i posłowie”. I tu Panie Premierze jesteśmy zgodni, w czym utwierdza nas wiele lat obserwacji: ministrowie i posłowie niczego nie wybudują — co wielokrotnie udowodnili. Jest i druga istotna konstatacja, że nie ma innego wyjścia, ani pomysłu, tylko obciążyć wszystkich kierowców kolejnym podatkiem i próbować skorzystać z pieniędzy unijnych.
I tu, Panie Premierze, zgoda się kończy, bo trzymając się pierwszej, głęboko słusznej tezy (tej o ministrach i posłach), nie wiemy, skąd się bierze Pana przekonanie, że tym razem wybudują (ministrowie i posłowie) te autostrady.
Bo zachodzi bardzo poważna obawa, że — bez zmiany systemowej w podejściu do budowy autostrad (i nie tylko) — my, uczciwi podatnicy i kierowcy, zapłacimy kolejny podatek, jakieś pieniądze z Unii Europejskiej uda się uzyskać, na tym systemie winiet dobry interes zrobią, z pewnością, fałszerze i inni mafiosi, a autostrad... jak nie było, tak nie ma, i nie będzie. I tego się obawiamy, a także Pana następców z kolejnymi stertami planów, map i makiet.