Budujemy skandynawską Polskę za anglosaskie podatki

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-05-25 20:00

Polska ma już wyższą stopę wydatków publicznych – czyli ich relację do PKB – niż średnio kraje skandynawskie. Ale dochody mamy dużo niższe i politycy obiecują ich dalsze obniżanie.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Obserwuję polską gospodarkę na bieżąco od ponad 20 lat i jedna z żelaznych prawidłowości, których się nauczyłem, jest taka, że ostrzeżenia przed drugą Argentyną, Grecją czy Rumunią regularnie rozpalają głowy polskich ekonomistów i regularnie się nie sprawdzają. Ale to nie znaczy, że na stan finansów publicznych można patrzeć z totalnym spokojem. Stopa wydatków publicznych, czyli ich relacja do PKB, znacząco wzrosła w ostatnich latach. A stopa dochodów nie. Zmiany podatkowe stały się tematem tabu i jeżeli w ogóle się o nich mówi, to w kontekście redukowania obciążeń.

W 2024 r. wydatki publiczne w Polsce, wedle metodologii unijnej, wzrosły do 49,4 proc. PKB. Po raz pierwszy są wyższe niż w krajach skandynawskich, gdzie wynoszą przeciętnie 48,6 proc. W Unii Europejskiej jesteśmy już ósmym krajem pod względem stopy wydatków, podczas gdy jeszcze na początku obecnej dekady byliśmy na 19. miejscu.

Przykład krajów skandynawskich jest o tyle ciekawy, że kraje te stanowią symbol rozbudowanego państwa dobrobytu. Tyle, że tam za wysokimi wydatkami państwa idą też wysokie podatki, a w Polsce nie. My pod tym względem jesteśmy w dolnej części tabeli. Zbudowaliśmy zatem duże państwo z relatywnie niskimi na tle sąsiadów podatkami.

Kończy się to tak, że notujemy szybki przyrost wskaźników długu publicznego. W 2023 r. relacja długu do PKB wynosiła 50 proc., w 2024 – 55 proc., w 2025 ma wynieść 58 proc., w 2026 – 65 proc. Wiele osób słusznie wskazuje, że dług jest u nas wciąż niski. Ale te same osoby zapominają, że jesteśmy też krajem z małym systemem finansowym, którego aktywa w relacji do PKB są znacznie niższe niż w krajach rozwiniętych. Teoretycznie można wytworzyć nieskończoną ilość kredytu, ale w praktyce trudno jest potem znaleźć równowagę między stabilną inflacją, niskimi stopami procentowymi i wysokim wzrostem gospodarczym.

Problematyczny jest fakt, że banki generują dużo więcej kredytu dla rządu niż dla firm. W 2024 r. wartość obligacji skarbu państwa w rękach banków wzrosła o 100 mld zł, a wartość udzielonych kredytów dla firm o 9 mld zł. Otwarta pozostaje dyskusja, czy dług publiczny wypłukuje dług prywatny, ale taka dywergencja nie jest dobra. Nowe aktywa bankowe powstają głównie jako należności od przyszłych podatników, a nie przyszłych producentów. W istocie ich zabezpieczeniem w coraz większym stopniu jest siła państwa, a nie potencjał produkcyjny kraju.

Nie byłoby powodu do szczególnego niepokoju, gdyby nie fakt, że najważniejsi politycy obiecują głębokie obniżki podatków. Czyli dalsze pogłębienie już dużej nierównowagi. Trochę pod tym względem przypominamy Stany Zjednoczone. Nie jestem tylko pewien, czy tyle osób na świecie chce mieć złotego, co dolary.

Ostatecznie skończy się to wszystko mrożeniem różnych wydatków inwestycyjnych i innych nakładów rozwojowych, bo to jest zrobić najłatwiej.