Obecnie wszyscy wsłuchują się w tembr decyzyjnego głosu marszałka Szymona Hołowni, który po stronie konsorcjum sejmowego przejmującego w Polsce władzę jest od 13 listopada niekwestionowanym numerem jeden. Sytuacja i hierarchia radykalnie zmieni się jednak 12 grudnia, gdy szeregowy poseł Donald Tusk wreszcie stanie się pełnoprawnym prezesem Rady Ministrów. Także wtedy zakończy się pierwsze posiedzenie Sejmu, rozciągnięte aż na… dziesięć dni obradowania: 13, 14, 21, 22, 28 i 29 listopada oraz 6, 7, 11 i 12 grudnia. Inauguracje kadencji zwykle bywają proceduralnie rozciągane, ale co najwyżej na 3-4 dni, aż takiego tasiemca historia III RP nie zna.
Powoli rozkręcające się prace nad ustawami potwierdzają relację, którą PiS wciąż wypiera ze swojej świadomości. W dwóch głosowaniach nad różniącymi się pomysłami wspierania w 2024 r. konsumentów energii elektrycznej, paliw gazowych i ciepła projekt odchodzącego rządu przepadł, zaś procedowany jest tylko poselski, popierany przez większościową spółkę PO/KO, Polski 2050, PSL i Lewicy. Trzeba jednak pamiętać, że cały sztucznie doklejony do ustawy głównej i proceduralnie mocno podejrzany projekt wiatrakowy sami autorzy w nocy z wtorku na środę wyrzucili do kosza. Powróci dopiero jako istotnie zmieniony projekt rządowy. Ustabilizowana przewaga arytmetyczna konsorcjum w Sejmie wynosi — przy założeniu wstrzymywania się Konfederacji oraz kilkunastu poselskich nieobecnościach — mniej więcej 240:180. 11 grudnia jedyną różnicą będzie na pewno większa frekwencja, natomiast w kwestii wotum zaufania premier Mateusz Morawiecki cały czas utrzymuje mniej niż zero szans na uzyskanie nie tylko głosów 231, lecz choćby 200.
Pilna zmiana związana z planowanym wyborem Donalda Tuska dotknęła regulamin Sejmu. W art. 113 całkowicie martwy od trzech dekad przepis o brzmieniu „Sejm wybiera prezesa Rady Ministrów w głosowaniu imiennym” oznacza, że posłowie musieliby głosować na… urzędowo podpisanych kartkach wrzucanych do urny, potem z niej wyjmowanych i kolejno odczytywanych. Pamiętam z 1989 r. właśnie tak liczone głosowanie Zgromadzenia Narodowego — emocje naprawdę sięgały zenitu — nad wyborem Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL. Od tamtego czasu w procedurach parlamentu nastąpił jednak skok technologiczny. Szczerze mówiąc, także nie pamiętałem, że od trzech dekad aż taki archaizm schowany jest w regulaminie Sejmu. Przecież setki ważnych głosowań, w tym personalnych, zlicza w sekundy bezbłędny i transparentny system elektroniczny. Notabene — gdy PiS w 2014 r. podejmowało próby tzw. konstruktywnego wotum nieufności (czyli wymiany premiera Donalda Tuska na Piotra Glińskiego), to głosowano oczywiście elektronicznie, żadne tam karteczki nikomu nawet się nie śniły.
Inna zmiana regulaminu Sejmu ma natomiast wielkie znaczenie polityczne, a nie tylko proceduralne. W pracach nad budżetem Komisja Finansów Publicznych nie będzie już musiała czekać na cząstkowe opinie spóźnialskich komisji branżowych, które nie dotrzymają terminu ustalonego przez Prezydium Sejmu. Taka poprawka uniemożliwi opozycji taktyczne opóźnianie uchwalenia ustawy budżetowej. Konkretnie chodzi o tę najbliższą na 2024 r. Większościowe konsorcjum już przyjęło do wiadomości, że prezydent wierny jego macierzystej partii PiS bezwzględnie oczekuje ukończonej ustawy na biurku do podpisu najpóźniej 29 stycznia 2024 r. Rząd Donalda Tuska stanie na rzęsach, by Andrzej Duda nie miał jakiegokolwiek pretekstu do ewentualnego skracania kadencji Sejmu, na co zszokowany utratą władzy Jarosław Kaczyński wciąż naiwnie liczy…

