Burzliwe dwa lata polskich jabłek (#jedzjabłka)

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2016-07-31 22:00

Druga rocznica rosyjskiego embarga na polską żywność - czas na podsumowania.

Minione właśnie dwa lata od wprowadzenia rosyjskiego embarga przypominały telenowelę. Tyle że działa się naprawdę. Były optymizm i nadzieja, poczucie obowiązku i euforia, walka, zazdrość, bicie się w piersi, spekulacje, upadanie i powstawanie. Do happy endu jest daleko, przynajmniej na razie. Wszystko zaczyna się w sierpniu 2014 r. Rosja ogłasza embargo na żywność. Wśród największych poszkodowanych w Polsce są producenci mięsa, produktów mlecznych i owoców oraz warzyw. Na pierwszy plan wysuwają się sadownicy — z 3 mln ton jabłek zbieranych w Polsce, eksportowanych było około 1,2 mln, z czego 700 tys. właśnie do Rosji.

POCZĄTEK I DOGRYWKA:
POCZĄTEK I DOGRYWKA:
„Europa dociska Rosję sankcjami, ta w rewanżu zapowiada embargo na polskie owoce. Konsumenci mogą pokazać siłę i wspomóc producentów” — tak rozpoczęliśmy w 2014 r. akcję #jedzjabłka, która zamieniła się w pospolite ruszenie Polaków. Dziś sadownicy też potrzebują pomocy.
BLOOMBERG, ISTOCK

Optymizm i nadzieja

Branża liczy na przetasowania geograficzne w eksporcie. Do Rosji sprzedadzą więcej Kazachowie, Ukraińcy czy Białorusini, więc zabraknie im owoców w kraju. W efekcie zaopatrzą się u nas na własne potrzeby. Rzeczywiście, eksport w tamtych kierunkach zaczął dynamicznie rosnąć. Pojawiły się też doniesienia — natychmiast dementowane przez Polaków — że to jedynie kraje przerzutowe, które same nie jedzą naszych jabłek, ale wysyłają je do Rosji.

Poczucie obowiązku i euforia

#jedzjabłka Postaw się Putinowi — jedz jabłka, pij cydr to akcja zainicjowana przez „Puls Biznesu” w odpowiedzi na rosyjskie sankcje. Cel oczywisty — podbicie krajowej konsumpcji, które pozwoli zagospodarować przynajmniej część niewyeksportowanych do Rosji jabłek. Na odzew nie trzeba było długo czekać — Polacy rzeczywiście tłumnie ruszyli na bazary i do sklepów po owoce, a sadownicy mówili o 20-30-procentowym wzroście sprzedaży w kraju. Tę dynamikę potwierdzały również supermarkety. Firmy brały natomiast udział w lidze jabłkożerców, w której wygrywał ten, kto zamówił, a następnie rozdał najwięcej jabłek klientom i pracownikom. Kosz z jabłkami stał się nieodzownym elementem przy recepcjach i stołach konferencyjnych. Po kilku miesiącach zapał jednak osłabł, a sadownicy zaczęli przyznawać, że był niestety słomiany.

Walka

Wraz z sadownikami i narodem do walki przystąpili polscy urzędnicy — o otwieranie kolejnych rynków zbytu dla polskich owoców. Na celowniku znalazły się Ameryka Północna oraz państwa azjatyckie. Pierwsza ruszyła w tym czasie Kanada. Do niej dochodziły kolejne kraje — m.in. Wietnam, Indie, a najświeższe otwarcie nastąpi w Chinach. W tych ostatnich

znany już też jest pierwszy wstępny kontrakt konsorcjum producentów (trwa ostateczna inspekcja sortowni) — na niespotykaną w branży wcześniej sumę 40-50 mln USD rocznie, a ma to być tylko jedna z serii umów.

Zazdrość

Niemcy, głosem czołowej grupy handlowej BayWa z Monachium, wytknęli w zeszłym roku swoim politykom, że mają brać przykład z Polaków i wziąć się do roboty z uruchamianiem kolejnych rynków zbytu dla niemieckich sadowników. — Polscy politycy pokazali, że takie umowy można wynegocjować w zaledwie rok, a nie kilka lat. Niemieccy powinni wyciągnąć z tego naukę — grzmiał szef BayWa. Katalońscy sadownicy narzekali natomiast, że polska konkurencja ich wykańcza. Czescy — apelowali: „kupujcie czeskie jabłka, wesprzyjcie naszych producentów owoców, polskie owoce zostawcie Polakom”.

Bicie się w piersi

Jako trzeci producent na świecie i czołowy eksporter zachłysnęliśmy się sukcesami — przyznała po kilku miesiącach od wprowadzenia embarga branża. Chwaliliśmy się zdobywaniem kolejnych rynków, ale były to głównie kraje WNP. Teraz czas na zmiany i gruntowną przebudowę — przekonywali sadownicy. Chodzi, de facto, o gruntowną przebudowę biznesu. Na poziomie produkcji — o zmianę odmian, specjalizowaliśmy się w tych, które chciał rynek wschodni, znani byliśmy z jabłek dwukolorowych, a świat preferuje jednokolorowe. Na poziomie marketingu i dystrybucji — musimy nauczyć się dostarczać towar najwyższej jakości odpowiednio podany. Jabłka z Włoch są zawsze elegancko pojedynczo zapakowane i wyeksponowane w sklepach, z Polski — leżą rzucone i popakowane po kilka sztuk. W końcu też — nie mamy marek. Włosi czy Hiszpanie stworzyli w jabłkach marki, który siła oddziaływania jest nie mniejsza niż np. marek napojów — jabłka sponsorują największe krajowe imprezy sportowe.

Spekulacje

Od feralnego sierpnia 2014 r. ceny naszych jabłek spadały na łeb na szyję. Nagle wiosną 2015 r. pojawiły się informacje, że zaczyna ich na rynku brakować, a ceny poszybowały. W efekcie rok później wielu sadowników wstrzymywało się ze sprzedażą i czekało na końcówkę sezonu, licząc na déją vu. Niestety. Na początku czerwca mieli wciąż 152 tys. ton jabłek, czyli o 46 proc. więcej niż przed rokiem, wobec unijnej średniej na poziomie 7,9 proc. wyższej niż rok wcześniej.

Upadanie i powstawanie

Wielu jest na skraju bankructwa — to zdanie słychać od kilkunastu miesięcy w branży. Głośno było jednak tylko o jednej upadłości, a majątek bankruta wydzierżawiła niemal natychmiast grupa producentów, której budynki zostały strawione w pożarze. Dane wywiadowni Bisnode pokazały, że upadłości było znacznie więcej — od czerwca 2013 do czerwca 2016 r. upadło bowiem ponad 100 firm zajmujących się hurtową sprzedażą owoców i warzyw, są wśród nich i producenci, i hurtownicy.

I co dalej?

Ponad 70 proc. firm sprzedających hurtowo owoce i warzywa było w czerwcu tego roku w słabej bądź bardzo słabej kondycji finansowej. Jabłka zalegały w magazynach. Konsumenci zapomnieli o zapale. Kolejne rynki są jednak cały czas dla polskich jabłek otwierane, a dostawy na te uruchomione w ostatnich dwóch latach powoli się ruszyły. Na krajowych półkach pojawiły się też polskie markowe jabłka. I — jak przyznawał ich dostawca — ku zaskoczeniu wielu zeszły na pniu, a kolejna wysyłka będzie możliwa dopiero jesienią ze zbiorów z kolejnego sezonu. Praca zaczyna więc owocować. Pytanie nasuwa się jedno: czy starczy branży konsekwencji i cierpliwości.