Business Class wśród szampanów to kasta tzw. Special Cuvée. Wytwarzane jak Prestige, wyróżniają się niespotykanym kształtem butelek i niebotycznymi cenami.
Ojcem piewszego Special Cuvée, produkowanego wyłącznie dla cesarza Napoleona III, był francuski geniusz marketingu Eugene Mercier. Z drugim, stworzonym dla cara Aleksandra II, wiąże się niezwykła opowieść.
Gdy wytwarzany od początku XIX w. znakomity szampan Louis Roederer zdobył uznanie nawet na dworach głów koronowanych, stał się nagle przedmiotem zainteresowania niejakich braci Bousigues, którzy postanowili wypuścić jego kiepską imitację. Dogadali się z wytropionym w Alzacji Teofilem Roedererem (przypadkowa zbieżność nazwisk) i niebawem pojawił się na rynku drugi szampan Roederer, przejmując dużą część nieświadomych przekrętu klientów.
Kryształ jako wabik
Kiedy prawdziwej firmie Luis Roederer udało się — dzięki sądowi — uciąć niecny proceder, oczy przedsiębiorczych braci B. zwróciły się na Rosję. Szampan był już ulubionym trunkiem na dworze cara, ale nikt nie miał wyłączności dostaw, nawet tak zacna firma jak Louis Roederer. Bracia B. zwiedzieli się, że car utyskiwał na przyjęciach, że nigdy nie wie, co pije, bo otaczająca butelkę serweta zakrywa etykietę. Bracia B. postanowili stworzyć dla spragnionego Aleksandra II Special Cuvee. Zaprojektowali kryształową butelkę o unikatowych kształtach i uruchomili ręczną produkcję.
Wkrótce wszechwładcy Rusi dostarczono — pod nazwą Cristal Roederer — bliżej nieznanego szampana, ale w przepięknej kryształowej butelce. Zachwycony władca latami zamawiał go później w wielkich partiach — nieświadom nieuczciwości. Dopiero w 1904 r., gdy przedsiębiorstwo braci B. popadło w tarapaty finansowe, firmie Louis Roederer udało się go przejąć (także prawa do oryginalnej butelki). Od tego czasu Cristal Roederer stał się prawdziwą perłą wśród szampanów.
Kto tak naprawdę stworzył szampana — do dziś nie wiadomo.
W pomroce dziejów
Upowszechniana przez firmę Moet & Chandon wersja francuska głosi, że geniuszem tym był cichy mnich Dom Perignon: w przerwach między modlitwami kontemplował, jak stworzyć wino z bąbelkami — przy aplauzie towarzyszących mu w degustacjach jego próbek innych braciszków. Kiedy krążyłem po Szampanii, dane mi było odwiedzić nawet dom, w którym ponoć tworzył słynny zakonnik. Lokalni złośliwcy szepcą, że sam Dom Perignon za życia nawet nie stał koło tego domostwa...
Mimo że pierwsza wersja szampana objawiła się w kieliszkach ponoć w XVII wieku, podbój świata rozpoczął się dopiero w roku 1864, kiedy dom szampański madame Pommery wprowadził jego wytrawną wersję. Do tego przełomu szampan występował jedynie w wersji słodkiej, co ograniczało jego konsumpcję do toastów czy towarzyszenia deserom.
Bąbelkowanie
Tajemnica szampana leży oczywiście w technice wytwarzania, a doprowadzenie jej do obecnego standardu zajęło kilkaset lat. Szampanizacja, czyli proces, dzięki któremu wino w butelkach zaczyna musować, to niby nic specjalnego. Ale... będąca u podstaw tego procesu wtórna fermentacja nie tylko wytwarza bąbelki, lecz pozostawia w butelce osad. Zbierający się na dnie kieliszka muł nie wzbudzał entuzjazmu wielbicieli tego wina.
Przez stulecia producenci zachodzili w głowę, jak pozbyć się z butelki tego szlamu, nie wypuszczając z niej dwutlenku węgla (czyli bąbelków). Kto jest ojcem bezosadowej wersji szampana? Też nie wiadomo. Produkcja „czystego” szampana na przemysłową skalę wiąże się z nazwiskiem madame Clicquot, przedsiębiorczej młodej wdówki, której udało się uporać z usuwaniem diabelnego osadu.
Złu zaradziła kombinacja: stojaków na wina (w kształcie odwróconej litery V), do których wstawiano pod odpowiednim kątem butelki (szyjkami do wewnątrz) i codziennego minimalnego przekręcania butelek wokół ich osi. Po niemal dwóch miesiącach tych manewrów osiągano cel — śmieci zbierały się w szyjce butelki. Potem delikatnie usuwano osad i ponownie butelki korkowano. Dziś osad w szyjce się zamraża, a dwutlenek węgla w winie wypycha go w postaci zamarzniętego czopka.
Wyzwaniem było też stworzenie odpowiednio mocnej butelki do szampana, która by zdzierżyła występujące w niej ciśnienie. Przed rozwiązaniem tego problemu pracownicy musieli się poruszać po piwnicach w pancerzach, chroniących ich przed pękającymi z prawa i z lewa butelkami.