By zdrój dodawał sił

Dorota Wojnar
opublikowano: 2008-10-01 00:00

Przemysław Sielicki znalazł przepis na dochodową państwową firmę, realizującą misję publiczną. W służbie zdrowia.

Uzdrowisko Konstancin-Zdrój

Przemysław Sielicki znalazł przepis na dochodową państwową firmę, realizującą misję publiczną. W służbie zdrowia.

Uzdrowisko klientów ma nietypowych: schorowanych, starszych albo takich, którzy po prostu chcą podreperować zdrowie — ostatnio zresztą coraz więcej młodych. Trzy czwarte przyjeżdża ze skierowaniem z Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ). A zalet firma ma co niemiara: atrakcyjne położenie, wyjątkowe walory lecznicze, no i szefa, który się uparł, że spółka będzie dochodowa.

Wrogiem są koszty

Przemysław Sielicki, prezes Uzdrowiska Konstancin-Zdrój, pochodzi ze Szczecina, gdzie zdobył dyplom lekarza pediatry i specjalizację z zakresu zdrowia publicznego. Później pracował w firmie farmaceutycznej, co wiązało się z przeprowadzką do Warszawy. Prezesem uzdrowiska jest od października 2007 r.

A szefowanie takiej firmie do łatwych nie należy. Uzdrowisko jest niepublicznym ZOZ-em i własnością skarbu państwa. Spółka powstała w wyniku komercjalizacji przedsiębiorstwa państwowego w 1999 r. Jej głównymi partnerami biznesowymi są podmioty państwowe, przede wszystkim NFZ. 70-80 proc. klientów to pacjenci ze skierowaniem z funduszu.

— Najmniej NFZ płaci nam za pobyt sanatoryjny — nieco ponad 50 zł za pacjenta za dobę. Za specjalistyczny pobyt uzdrowiskowy dostajemy około 100 zł. 50 zł wystarcza jedynie na pokrycie kosztów, dlatego wciąż szukamy nowych źródeł przychodów — mówi Przemysław Sielicki.

Takim źródłem jest m.in. rehabilitacja dzienna i opłaty od pacjentów komercyjnych, którzy przyjeżdżają na własny koszt.

— Ten biznes nie musi być deficytowy. Zyski pojawiają się przy pewnej skali i pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim trzeba umiejętnie zarządzać kosztami i zapełnić wszystkie łóżka — wyjawia Bartłomiej Śliwiński, dyrektor ds. finansów i strategii.

Spółka świadczy dwa rodzaje usług: zdrowotne (lecznictwo uzdrowiskowe i rehabilitacja medyczna) i hotelarsko-gastronomiczne. Dzięki większemu naciskowi na bardziej dochodową rehabilitację i zwiększeniu dochodów z działalności hotelu i dwóch restauracji wyniki firmy są coraz lepsze.

Borowiny w Białym Domu

Firma zarządza także szpitalami: jednym rehabilitacji neurologicznej i dwoma rehabilitacji kardiologicznej. Jeden jest nazywany Białym Domem z powodu podobieństwa do siedziby amerykańskiej głowy państwa. Można w nim korzystać m.in. z okładów borowinowych i kąpieli solankowych. Nieopodal, w Parku Zdrojowym, znajduje się sanatorium Przy Źródle, które za rok zmieni się w wielki plac budowy. Zarząd spółki chce tu stworzyć centrum hydroterapii: z basenami solankowymi o różnym stężeniu, kriokomorami, saunami, jacuzzi.

— Inwestycja została wpisana na listę projektów kluczowych w regionalnym programie operacyjnym dla województwa mazowieckiego. Koszt został oszacowany na 47,5 mln zł. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, prace rozpoczniemy mniej więcej za rok, a budowa powinna zająć około dwóch lat — mówi dyrektor ds. finansów i strategii.

Uzdrowisko w Konstancinie ma już 90 lat, dlatego jego obiekty wymagają modernizacji i remontów. Zadanie nie jest łatwe, bo większość jest pod opieką konserwatora zabytków. Na remonty spółka wydaje rocznie kilkaset tysięcy własnych złotych.

— W ubiegłym roku uruchomiliśmy nową część działającego od ponad 40 lat szpitala rehabilitacji neurologicznej. Remont kosztował 6,5 mln zł, a pieniądze prawie w całości pochodziły od skarbu państwa. Powstały bardzo nowoczesne, wygodne sale na 43 łóżka szpitalne, dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych, z basenem rehabilitacyjnym i świetnie wyszkoloną kadrą. Planujemy jego dalszą rewitalizację — chwali się Przemysław Sielicki.

Trwa remont szpitala rehabilitacji kardiologicznej, jednego z pierwszych tego typu w Polsce. Na uwagę zasługuje również tężnia solankowa.

— Ma porównywalny, ale bardziej stały skład solanki niż bryza morska. Na ostatnich targach Expo w Saragossie tężnia była jednym z elementów promocji Polski — zachwala prezes Sielicki.

Pieniędzy szuka, gdzie się da. W tym roku uzdrowisko dostanie np. 100 tys. zł z Polkardu — Narodowego Programu Profilaktyki i Leczenia Chorób Układu Sercowo-Naczyniowego. Przy 15-procentowym udziale spółki do Konstancina trafią nowoczesne łóżka i sprzęt do rehabilitacji.

Ziemia z misją

Stare obiekty to z jednej strony dla zarządzającego kula u nogi (wysokie koszty remontów pod okiem konserwatora), ale z drugiej — ogromny majątek firmy. Przemysław Sielicki przyznaje, że do jego drzwi bez przerwy pukają zainteresowani zakupem uzdrowiskowych nieruchomości.

— Spółka ma 14 hektarów rozproszonych gruntów, na przykład w Warszawie przy ul. Domaniewskiej blisko hektar. Trudno mi wycenić ich wartość, ale ta ziemia jest jedną z najdroższych w Polsce. Szacujemy, że to grubo ponad 100 mln zł. Plus obiekty, częściowo historyczne, których wartość wciąż rośnie — opowiada prezes.

Jedną z perełek spółki jest dawna willa rodziny Wedlów, nazywana Willą Fraszka. Przynosi dochody z wynajmu dla branży filmowej, ale trwa reprywatyzacja i firma może ją stracić. Czasem zarząd decyduje się na sprzedaż nieruchomości, a pieniądze przeznacza na remonty i modernizacje.

Na razie Uzdrowisko Konstancin-Zdrój jest na liście spółek, które nie podlegają prywatyzacji. Trwają jednak konsultacje nad zmianą rozporządzenia, by wciągnąć je na listę tych, które w najbliższym czasie zostaną sprywatyzowane.

— Polskie uzdrowiska są unikatem na skalę europejską. Na Zachodzie pacjent dostaje listę zabiegów i wybiera to, co mu się podoba. W Polsce najpierw idzie do lekarza, który proponuje zabiegi na konkretne schorzenia. Dlatego nasze uzdrowiska są tak cenione przez pacjentów z innych części Europy — uważa Przemysław Sielicki.

Twierdzi, że można dobrze łączyć walory zakładu leczniczego z modnym ostatnio spa. Ale najważniejsze jest dla niego znalezienie równowagi między wynikami finansowymi spółki a wypełnianiem misji publicznej.

Dorota Wojnar