Cofnijmy się w czasie. Do lipca 2012 r. Zadzwonił do mnie wówczas pracownik działu PR Iberia Motor Capital Group z propozycją testu auta. Iberia była wówczas generalnym importerem aut marki Seat, ale tym razem nie chodziło o Ibizę czy Leona. Chodziło o model o nic niemówiącej mi nazwie e6 jeszcze mniej znanej mi marki BYD. Iberia miała ambicje przekonać Polaków do elektryka z Chin, a ja dzięki temu poznać to… coś.
BYD e6 – auto o odpychającej aparycji, paskudnym wykończeniu wnętrza, dramatycznym spasowaniu elementów. Pod względem wyglądu czy ergonomii i wykonania lata świetlne za ówczesnymi propozycjami japońskich, koreańskich czy europejskich producentów. Paskudności e6 towarzyszyła jednak jedna przewaga. Niemodny wówczas napęd elektryczny był… zaskakująco wydajny. Przypominam, jesteśmy w 2012 r., stacji ładowania w całej Polsce jest mniej niż dziś przy jednej autostradzie, a ludzie wzdrygają się (dużo częściej niż obecnie) na sam pomysł jeżdżenia elektrykiem. A e6 na jednym ładowaniu przejeżdżał 300 km, czyli niemal dwukrotnie więcej niż elektryki obecne wtedy na naszym rynku. Powód? Gigantyczna jak na tamte czasy bateria – 64 kWh (dla porównania – Nissan Leaf miał baterię 24 kWh). Niestety, to jedyne, czym e6 powalał. Reszta była po prostu tandetna. Osiągi również. Nieco ponad 100 KM i 450 Nm rozpędzało auto ważące 2360 kg (same baterie to 800 kg) od 0 do 100 km/h w 10 s, a maksymalna prędkość wynosiła 140 km/h. BYD dawał aż ośmioletnią gwarancję (lub 2 tys. ładowań) i twierdził, że w czasie jej obowiązywania wydajność baterii spadnie co najwyżej o 20 proc. Niestety, gwarancja nie pomogła. Z ambitnych planów importera sprowadzania do Polski również innych modeli BYD nic nie wyszło. A BYD wycofał się na z góry upatrzone pozycje. Po tym co zobaczyłem niedawno, mogę z przekonaniem potwierdzić, że nie zmarnował dekady nieobecności w Polsce.
Elektryczne kompetencje
12 lat temu elektryki to były wyjątki. Ich sprzedaż liczona była w sztukach, może dziesiątkach sztuk. Teraz jest inaczej, również dzięki regulacjom. Chińczycy zawczasu przestawili wajchę i dziś są największym producentem aut elektrycznych na świecie. Mają też na tym polu ogromne kompetencje. W ciągu ostatniej dekady w elektromobilny przemysł wlali ocean pieniędzy. Badania i rozwój, technologie, badania rynków, dizajn, fabryki – doprawdy nie próżnowali. Zgoda, prawdopodobnie dochodzi do nielegalnego dotowania przez chiński rząd rodzimych producentów, dzięki czemu ceny ich aut mogą być tak atrakcyjne, co z pewnością nie jest uczciwe, ale i bez tego europejscy producenci nie działają tak szybko i z taką precyzją, jak robią to Chińczycy. Przykład daje sam BYD.
Firma bez żadnego motoryzacyjnego rodowodu (podobnie jak Tesla), technologiczny gigant wyspecjalizowany w produkcji… baterii. Powstała w 1995 r. i początkowo wytwarzała baterie m.in. do telefonów. Była wyłącznym dostawcą np. dla Motoroli. Dziś produkuje nie tylko auta (elektryczne i hybrydowe), ale także inne pojazdy (np. pociągi) czy panele fotowoltaiczne. Z prądem jest więc za pan brat. Jak bardzo odjechała od tego, co obserwowałem, jeżdżąc e6, niech świadczy fakt, że wówczas z fabryk BYD wyjeżdżało około 320 tys. samochodów osobowych rocznie (konwencjonalnych, hybrydowych i elektrycznych), czyli mniej niż wyniosła sprzedaż BYD w czerwcu 2024 r., i to tylko hybryd i elektryków (340 tys.). Do końca czerwca BYD sprzedał 1,61 mln aut elektrycznych i hybrydowych (+29 proc. r/r), a plan na ten rok mówi o 3,6 mln! BYD był w minionym roku największym producentem elektryków na świecie i zdetronizował Teslę. Wszystko wskazuje na to, że i w tym roku korony nie odda.
Motopatriotyzm
Moje motoryzacyjne serce bije w Europie (no i trochę w USA) i można by rzec, że pod tym względem jestem patriotą. Z tego powodu moja ponadtysiąckilometrowa trasa za kierownicą BYD Seal była smutna. Jestem świadom siły chińskiego kapitału i przemysłu – szczególnie w temacie aut na prąd. Jestem świadom ogromnych nakładów na badania i rozwój. Ale nie byłem świadom tego, jak bardzo poprawili to, co widziałem w e6. Bardzo chciałbym ponarzekać na BYD Seal, jeszcze bardziej wytknąć mu wady z miną prześmiewcy, ale zwyczajnie nie mogę. Oczywiście, mogę czepiać się tego, że jest chiński, ale nie że jest chińską tandetą. No, nie jest. Wszystko, od materiałów po ich spasowanie, przez technologie, a na dizajnie kończąc, jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Oczywiście 1000 km to za mało, by przeprowadzić rzetelny test, ale wystarczająco, by zrobić pierwsze wrażenie, a to było więcej niż pozytywne.
Do dyspozycji dostałem BYD Seal AWD z baterią o pojemności netto 82,5 kWh. Zasięg tej wersji według danych WLTP wynosi 520 km. Moc? 530 KM. Moment obrotowy to 670 Nm. Maksymalna moc ładowania – 150 kW. W Polsce dostępna jest też słabsza, 313-konna wersja z napędem na tył i baterią o identycznej pojemności. Teoretyczny zasięg tej wersji to 570 km.
Przyspieszenie do 100 km/h mocniejszej wersji to 3,8 s, słabsza potrzebuje na to 5,9 s. W obu przypadkach prędkość maksymalną ograniczono do 180 km/h. Podczas trasy z Warszawy do Dortmundu mocniejsza wersja zużyła średnio 16,1 kW na 100 km. Doskonale, zważywszy na to, że mieliśmy po drodze odcinki niemieckich autostrad. Tych autostrad.
Wnioski? Nie ma się do czego przyczepić. Wygoda, prowadzenie, ergonomia – światowo! Ogromny (15,6 cala) ekran centralny można obracać – na wypadek gdy ktoś woli pionowo. Doskonały system audio (Dynaudio) z 12 głośnikami, wygodne, regulowane w kilku płaszczyznach fotele, nowoczesne ledowe oświetlenie (i wnętrza, i zewnętrza), cała masa asystentów, pokładowa łączność 4G, sterowanie głosowe, dwustrefowa klimatyzacja, Android Auto i Apple CarPlay, kamera 360 st. i masa innych gadżetów, a wszytko to w standardzie. I nie za 300 czy 400 tys. zł. 530-konna wersja to wydatek 234 tys. zł (słabsza – 207 tys. zł). Tyle płacisz za cały ten wypas. Wprowadzone przez UE cła obniżą atrakcyjność tej oferty? Pytany o to przedstawiciel BYD wzruszył ramionami i odparł: – najwyżej obniżymy cenę bazową. Czujecie już, dlaczego mi smutno? Moje motoryzacyjne serce pęka z obawy o to, co pokochało.
Pean z dolarami
BYD Seal najzwyczajniej w świecie jest dobrym produktem. Bardzo dobrym. Z pewnością znajdą się tacy, którzy wyszukają jakieś powody do narzekań, ale te powody nie leżą już na wierzchu, jak to miało miejsce w e6. Z oczywistych względów nie wiem, jak auto będzie zachowywało się za kilka lat, ale BYD daje na nie solidną gwarancję. Podstawowa to sześć lat (lub 150 tys. km), na baterię osiem lat (lub 200 tys. km). BYD Seal marzy, by utrzeć nosa Tesli 3. Będzie to trudne – szczególnie nad Wisłą – bo posiadacze aut tej amerykańskiej marki to bardziej wyznawcy niż zwolennicy. Niemniej marzyć można. Swoją drogą BYD to skrót od Behind Your Dreams. Mnie pasuje inne rozwinięcie tego skrótowca: Bring Your Dollars. Bo wydaje mi się, że wielu klientów chętnie to zrobi.

