Cel inflacyjny i inflacja nijak nie chcą się zejść
Planowanie jest zajęciem szczególnie niewdzięcznym i zawsze wywołującym wiele emocji. Przez wiele lat było tak skutecznie ośmieszane, że chyba wszyscy wzięli to sobie do serca i nie traktują go poważnie. Inaczej chyba nie sposób wytłumaczyć tego, co dzieje się w ostatnich latach z zakładanym przez RPP celem inflacyjnym i inflacją faktyczną na koniec roku.
Prognoza inflacyjna ma kluczowe znaczenie dla budżetu, bo od niej, w dużej mierze, zależą dochody — zresztą wydatki również. Wydawałoby się więc, że właśnie do jej konstrukcji należy dołożyć wyjątkowej staranności, a później tak skoordynować działania wszystkich ośrodków mających wpływ na poziom inflacji, aby odchylenie od prognozy i błąd szacunku były jak najmniejsze. Chyba któregoś z tych elementów przy konstrukcji ostatnich budżetów zabrakło.
Cel inflacyjny na rok 1998 określono na poziomie 9,5 proc. — tyle miała wynieść inflacja roczna w grudniu. Życie jednak weryfikuje plany i inflacja osiągnęła poziom 8,6 proc., a zatem planiści pomylili się o 9,5 proc. — taki był błąd szacunku. Na rok 1999 założono — tym razem już widełkowo — grudniową inflację w granicach od 8,0 do 8,5 proc. Faktycznie osiągnęła 9,8 proc., a zatem licząc od góry widełek błąd szacunku wynosił 15,3 proc., zaś od dołu — 22,5 proc. Rok 2000 przyniósł znaczące rozszerzenie widełek w prognozie — od 5,4 do 6,8 proc. Inflacja zrobiła jeszcze większą niespodziankę, osiągając w grudniu 8,5 proc. Tym razem błąd szacunku zawierał się pomiędzy 25,0 a 57,4 proc. Prognoza obarczona aż takim błędem nie jest już prognozą, lecz wróżeniem z fusów.
W założeniach polityki pieniężnej na rok 2001 — które są podstawą założeń budżetu — po raz kolejny rozszerzono widełki celu inflacyjnego. Tym razem RPP ustaliła w swojej uchwale grudniowy cel inflacyjny w przedziale od 6,0 do 8,0 procent. Nie minęły jeszcze trzy miesiące, a z ust ministra finansów — autora budżetu państwa — słyszymy, że nawet tak fakultatywnie zapisane wielkości mogą nie objąć inflacji faktycznej, ponieważ ta może w końcu roku spaść poniżej 6 procent.
Wydaje się, że przydatność prognozy o tak wielkiej rozwartości widełek jest mocno iluzoryczna — bo uniemożliwia ona precyzyjne oszacowanie zarówno budżetowych wpływów, jak i wydatków. Mogą się one okazać znacznie mniejsze lub większe. Wychodzenie inflacji faktycznej poza tak szeroko rozwarte widełki zdaje się świadczyć albo o braku rozeznania planistów, albo o braku koordynacji pomiędzy poszczególnymi ośrodkami, kreującymi politykę finansową państwa. I trudno powiedzieć, która z tych hipotez jest bardziej niebezpieczna.
Oczywiście jest na to rada. Cel inflacyjny można zapisać na przykład w takiej postaci: inflacja na koniec roku budżetowego zawrze się w przedziale od 0 do 20 procent. Wtedy prawdopodobieństwo wymknięcia się rzeczywistej inflacji poza widełki będzie minimalne, a błąd szacunku wyniesie zero. Ale co to będzie miało wspólnego z planowaniem i czy o to chodzi?