Pytanie: czy leci z nami pilot zyskuje na aktualności, gdy nowa władza coraz chętniej i odważniej zabiera głos w sprawach gospodarczych.

Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju, namaszczony został na koordynatora polityki gospodarczej rzędu. Co znaczy, ze w teorii ma wpływ na wszystko co wiąże się z publiczną kasą, a w praktyce konstytucyjnym ministrom: finansów czy skarbu, może jedynie służyć radą. Pominę fakt, że inny wicepremier (ten pierwszy) i minister kultury sam siebie ogłosił już strażnikiem realizacji programu gospodarczego PiS.
Na razie Mateusz Morawiecki zasłynął tym, ze odwołał realizację celu budżetowego dla Polski (1 proc. PKB deficytu strukturalnego) i wskazał, ze w średnim terminie utrzymamy deficyt w okolicy 3 proc. Na marginesie – dla ekonomisty średni termin to około 5 lat. Pokazał też, że miejsca po przecinku przy wyliczaniu deficytu nie zaprzątają mu specjalnie głowy, bo w ramach medialnej aktywności, w odstępie kilkudziesięciu godzin, swobodnie mówił o dziurze w finansach w przedziale 2,8-3,2 proc. PKB, by później podbić stawkę do 2,9-3,3 proc.
Nic to. Głos zabrał też Paweł Szałamacha, który postanowił operować nominałami i wskazał na deficyt w tym roku, w wysokości 61,5 mld zł (wtorkowa „Rzeczpospolita”), co po krótkim przeliczeniu daje jakieś 3,5 proc. PKB. Pomijam tutaj życzliwie, że fundatorka naszych basenów w każdej gminie i oczyszczalni ścieków wymaga, żeby nie przekraczał 3 proc.
Nic to. Prawdziwa żonglerka dużymi liczbami zaczyna się przy okazji nowelizacji budżetu Anno Domini 2015. Tej, co to ekonomiści mówią, że dziwna, zaskakująca i niepotrzebna.
Minister finansów lakonicznie poinformował, że deficyt urośnie nam na miesiąc przed końcem roku budżetowego o 3-4 mld zł. Konkret i poważna sprawa, bo komunikat zawisł oficjalnie na stronie resortu. Nowela jest pilna, więc jej projekt miał trafić na rząd wczoraj. Nie trafił, ale został ministrom zaanonsowany. Henryk Kowalczyk, dzisiaj szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, a do niedawna medialny kandydat na szefa finansów, pokazał jak zrozumiał potrzebę budżetowej korekty. Nie z własnej woli, ale wywołany do tablicy przez swoją szefowa, na konferencji po posiedzeniu rządu (tego samego, który projektem noweli się jeszcze nie zajął) powiedział, żeby szykować się na wzrost deficytu w budżecie aż o 5-10 mld zł.
Na reakcję resortu finansów nie trzeba było długo czekać. Nowelizacja i owszem, ale dziura w kasie państwa będzie głębsza o „zaledwie” 3,8-3,9 mld zł. Kogoś więc poniosła fantazja. Podobnie jak w przypadku medialny międzyresortowych konsultacji sztandarowego pomysłu PiS, czyli programu 500 zł na dziecko. W ten cudowny sposób poznaliśmy, co będący akurat pod ręką minister w nowym świadczeniu by zmienił, jakie widzi dla niego ograniczenia, a jakie koszty czy daty wejścia w życie. Medialne konsultacje na szczęście przerwała sama szefowa rządu, która zmusiła podwładnych do przygotowania harmonogramu prac nad projektem ustawy.
To może być zaledwie wstęp do licytacji kto o finansach państwa wie więcej. Za chwilę urbi et orbi ogłoszone zostaną nowe podatki sektorowe: bankowy i od sklepów wielkopowierzchniowych. Światło dzienne ujrzy też nowelizacja ustawy o VAT. Już dzisiaj – w zależności gdzie ucho przyłożyć – słychać, że da w przyszłym roku albo zaledwie 3 mld zł, albo ambitne miliardów kilkanaście.
To jeszcze nie koniec. Lada moment poznamy pewnie wróżby ministrów odnośnie tego jak szybko będzie rosła gospodarka nad Wisłą. Wtedy wiele osób pewnie zatęskni za wielomiliardową licytacją na deficyty.