Z wykształcenia filmoznawca, z miłości do kina organizator, animator, menedżer kultury, z konieczności przedsiębiorca nie wyobraża sobie życia bez premier, wydarzeń, widzów. Kino Charlie nie powstałoby jednak, gdyby jego założyciel nie miał doświadczenia w budowaniu prywatnego rynku kinowego i dystrybucyjnego w Polsce, kontaktów, nawiązanych jeszcze w trudnych czasach przemian oraz przekonania, że to uczestnictwo w kulturze zmienia świat na lepsze.
DKF na plebanii
Jeszcze jako uczeń podstawówki, a później szkoły średniej Sławomir Fijałkowski był bywalcem Dyskusyjnego Klubu Filmowego Eltuś,prowadzonego przez prof. Zygmunta Machwitza przy ówczesnych zakładach Elta.
— Pasją do kina zaraziłem się jednak w jednym z najsłynniejszych w Polsce Dyskusyjnych Klubów Filmowych Prexer. To w DKF-ach można było oglądać filmy niedostępne w oficjalnym obiegu, np. „Czas apokalipsy” czy „Mechaniczną pomarańczę”. Z tym miejscem związałem się zawodowo pod koniec lat 80. Założyłem też własny DKF na zaproszenie księdza Rudzkiego na plebanii w Aleksandrowie Łódzkim. Dał mi wolną rękę i ta wolność od początku bardzo mi się podobała. Układałem repertuar, przed seansem opowiadałem o twórcach, o filmie — działo się to zawsze przy pełnej widowni, a sala parafialna nie była salą kinową, — filmy pokazywaliśmy na telewizorze — wspomina twórca kina Charlie.
Ten pomysł podpatrzył w Prekserze, do którego trafiało z Zachodu wiele filmów na kasetach VHS. Prexer współpracował wtedy z ambasadą amerykańską, niemiecką i francuską.
— To były złote czasy dla miłośników kina. Jedyną szansą na obejrzenie produkcji, które nie trafiały później na ekrany kinowe, był przegląd Konfrontacje Filmowe. Do dziś jednak uważam DKF-y za przyczółki wolności i kontaktu z cywilizacją Zachodu, twórczością filmową, bo Zachód dostarczał nam kopie. Ta era skończyła się w 1994 r., gdy zmieniło się prawo, zaczęła obowiązywać ochrona prawa autorskiego — tłumaczy Sławomir Fijałkowski.
Czas przemian
Szybko dostał propozycję pracy w spółkach zajmujących się prywatyzującymi się kinami.
— Duże instytucje zatrzymywały największe kina, np. łódzki Bałtyk, Włókniarz, inne placówki wracały do pierwotnych właścicieli — Roma, do parafii — Pokój, kolejni prywatni właściciele odzyskiwali budynki. Zanim się to wszystko ustabilizowało, powstało sporo, jakbyśmy to dziś powiedzieli, operatorów kinowych mających pomysł na biznes. Tak trafiłem do prywatnej spółki, która zarządzała siecią nieistniejących już kin m.in. 1 Maja, Wolność, Stoki i Luna w Zgierzu. To był skok na głęboką wodę, ale okazało się, że mój zmysł organizacyjny — w połączeniu z wiedzą — przynosił rezultaty, np. Stoki przestały być deficytowe. Wcześniejsze kontakty z ambasadami też przynosiły efekty, gdy postanowiłem organizować nie tylko pokazy filmów, lecz także przeglądy. Wiedziałem, co chcę pokazać i gdzie tego szukać — wspomina przedsiębiorca.
Kolejnym etapem była praca w Przedwiośniu, pierwszym prywatnym kinie w Polsce należącym do Tomasza Filipczaka.
— Tak znalazłem się w pierwszym obiegu kinowym, w kinie premierowym. Zostałem też szefem redystrybucji, a pamiętajmy, że rynek kinowy wyglądał zupełnie inaczej niż dziś. Kopie filmowe były analogowe, ich liczba była ograniczona, trzeba było podjąć decyzję, które kina dostaną je w obiegu premierowym, które w drugim, trzecim obiegu, łącznie zarządzałem redystrybucją dla niemal 70 kin w środkowej Polsce. Bilety były sprzedawane z rolki, potem trzeba było jechać do Warszawy, na miejscu rozmawiało się z szefami największych polskich dystrybutorów, a w tym czasie kasjerzy liczyli pieniądze — opowiada Sławomir Fijałkowski.
Wspomina też, że wszyscy się od siebie uczyli, pojęcie o marketingu mieli żadne, a trzeba było zdobywać widownię. Każdy tytuł wymagał zaopiekowania i dotarcia do innych odbiorców.
— Okazało się, że jestem kreatywny, mam pomysły. Ponadto robiłem mnóstwo innych rzeczy — zająłem się wideofilmowaniem, byłem copywriterem, produkowałem reklamy radiowe dla Radia Łódź, później dla RMF FM — wykorzystywałem w nich znakomite głosy aktorskie, coraz lepiej i coraz szerzej rozpoznawałem środowisko twórców. Dzięki współpracy ze szkołą filmową poznawałem filmowców — przychodzili tu na seanse, których nie mogli zobaczyć w szkole, albo umawiali się na kolaudację filmów — mówi przedsiębiorca.
Rodzice chrzestni: Agnieszka Holland i Krzysztof Kieślowski
Marzenie o kinie autorskim towarzyszyło Sławomirowi Fijałkowskiemu, od kiedy pamięta.
— W 1994 r. zorganizowałem polską premierę „Czerwonego” Krzysztofa Kieślowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi, co było związane z obchodami stulecia kina. Ekran ściągaliśmy z Gdyni, specjalną przystawkę do spowalniania filmu z Londynu, oprzyrządowanie dźwiękowe z Niemiec. Do tego wciąż sprawdzały się wcześniej wypracowane kontakty. Wtedy Zygmunt Machwitz, który ze strony Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych nadzorował organizację wydarzenia, podpowiedział mi to miejsce. Zawsze marzyłem o własnym kinie — wspomina twórca Charliego.
Tym miejscem była dawna siedziba Łódzkiego Ośrodka Kształcenia Ideologicznego w modernistycznej kamienicy Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu przy Piotrkowskiej 203/205.
— To był czas inwazji taśm VHS, kina podupadały, uznałem, że gorzej być nie może, więc nie ma lepszego momentu na stworzenie własnego autorskiego kina. Nie miałem grosza przy duszy, więc bez wkładu własnego nie miałem też szansy na jakiekolwiek zewnętrzne finansowanie. Jako producent reklam radiowych w Radiu Łódź skorzystałem jednak z możliwości pożyczki, jednocześnie proponując rozgłośni koncepcję Muzycznej Sceny Radia Łódź — wyjścia do widza poza mury radia. Dzięki pożyczce kupiłem fotele od modernizowanego wówczas warszawskiego kina Femina i uruchomiliśmy nasze kino. Pierwszym ważnym gościem była Agnieszka Holland. Ją i Krzysztofa Kieślowskiego uważam za rodziców chrzestnych Charliego — mówi Sławomir Fijałkowski.
Kino znalazło niszę budowaną na programie bazującym na premierowych festiwalowych filmach, klasyce, organizacji festiwali, przeglądów i edukacji filmowej. Ma na koncie imprezy, m.in. Forum Kina Europejskiego Cinergia, Festiwal Twórców Powiększenie, Festiwal Kina Niezależnego OFF jak gorąco, Międzynarodowy Festiwal Animacji ReAnimacja, Festiwal Zwiastunów Filmowych. Forum Kina Europejskiego Cinergia po raz ostatni odbyło się w 2019 r. z udziałem Romana Polańskiego. To święto kina skończyło się wraz z pandemią, bo organizator, Stowarzyszenie Łódź Filmowa, zostało postawione w stan upadłości, nie dostając takiego wsparcia finansowego, jak komercyjne firmy, a Charlie od początku samo się finansuje dzięki wpływom z biletów i zewnętrznym usługom, np. organizacji kina letniego czy wypożyczaniu ekranów i projektorów.
Hub Kultury
Po zewnętrzne fundusze udało się sięgnąć w latach 2022-23 w związku z pomysłem rozbudowania działalności z wykorzystaniem całego budynku, wcześniej współdzielonego z innymi organizacjami: PCK, SLD, MOPS. Powstał pomysł stworzenia Hubu Kultury Kina Charlie, który ma ruszyć w przyszłym roku.
— Kino nigdy wcześniej nie dostało dotacji na działalność, utrzymuje się dzięki biletom. Lata pracy z festiwalami, budowanie społeczności wokół kina nauczyły mnie, że jest potrzebne miejsce do integrowania środowiska, zapraszania do współpracy opartej na naszej marce, zasięgach, know-how. Dysponujemy teraz przestrzenią 2,5 tys. m kw. Hub Kultury ma być miejscem przyjaznym publiczności, artystom, pedagogom, animatorom kultury, seniorom, osobom niepełnosprawnym i młodej widowni. W planach mamy zorganizowanie świetlic i pomieszczeń szkoleniowych, przestrzeni gastronomicznej, pracowni analogowej i sal do realizacji online, VR, multimedialnej galerii do prezentacji dziedzictwa Łodzi filmowej, wydarzeń literackich, muzycznych czy prezentacji sztuk wizualnych — mówi przedsiębiorca.
Operatorem Hubu Kultury jest Fundacja Miasto Kultury. Na projekt udało się zdobyć dofinansowanie unijne — prawie milion złotych, wsparcie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i wsparcie MKiDN — niemal 800 tys. zł. Projekt wygrał także w konkursie Fundacji Lotto im. Haliny Konopackiej, w którym oddano na niego ponad 72 tys. głosów. Całość inwestycji przekracza 4,5 mln zł.
Twórca Charliego jest optymistą.
— To, że przez 30 lat udaje nam się zainteresować widzów tym, co robimy, uważam za największe osiągnięcie, a to przecież kino, które porusza, wnosi coś niebanalnego do życia, nie służy tylko zabijaniu czasu. Choć to zabrzmi górnolotnie, uważam, że to dzięki kulturze świat staje się lepszy, a kino to magia rozwijająca wyobraźnię, dająca nadzieję na spełnienie marzeń — podsumowuje właściciel kina Charlie.