Naukowiec musi się sprzedać, żeby zdobyć granty, właściciel firmy musi się dobrze sprzedać w rozmowie z kontrahentem, polityk nie ma wyjścia i jeśli chce wygrać, to w kółko powinien mówić o sobie, a w czasie rozmowy kwalifikacyjnej w zasadzie wszyscy musimy dobrze się sprzedawać. Nawet duchowny stojący na ambonie musi dobrze się sprzedać.

O randkach i życiu towarzyskim nawet nie wspominam, bo to ani odpowiednie miejsce, ani czas...
Życie jest coraz trudniejsze. Trzeba mieć amerykański uśmiech, sukces, piękną rodzinę i dobre fotografie na fejsie. Inaczej ktoś powie: powinieneś popracować nad swoim wizerunkiem, spróbuj lepiej się sprzedać.
Wmawia się nam, że do osiągnięcia życiowego powodzenia i zadowolenia konieczne jest nieustanne wystawianie swojej osoby na sprzedaż.
Przypominam sobie imprezy, na których byłem w ostatnim roku. Szkolenia, seminaria, konferencje - różna tematyka, różne środowiska. Prowadzący niemal w każdym przypadku myśleli zgodnie z tym samym schematem i mechanizmem: sprzedaż, sprzedaż i jeszcze raz sprzedaż.
Słowa, których używamy są ważne - mogą pokazywać nasze myśli, nadawać kształt naszym czynom i modelować naszą rzeczywistość. „Sprzedać się” to jednak coś innego niż „pokazać się”.
Lepiej wyrażać siebie, być sobą, nie wstydzić się siebie, a nie za wszelką cenę wciskać innym jakieś wyobrażenie. Warto akceptować „własne ja” i na tej bazie pracować nad sobą, reflektować siebie i swoje życie, z uwagą temu wszystkiemu się przypatrywać. Nieustanne szukanie klientów i pudrowanie produktu to robota dla handlowców.
Mam jedno szczere marzenie i życzenie dla nas wszystkich: obyśmy nie musieli ciągle się sprzedawać, ale żeby inni po prostu nas kupowali.