Chciał być aktorem

Agnieszka Michalak
opublikowano: 2011-10-21 00:00

…a został papieżem. I chociaż przeszedł wszystkie szczeble kościelnej hierarchii, tuż przed objęciem najwyższego tronu ma wątpliwości. Nie jest pewien, czy to właśnie on powinien kierować milionami wiernych. Mowa o głównym bohaterze najnowszego filmu Nanniego Morettiego (we Włoszech zarobił blisko 8 mln dolarów, a przez krytyków został okrzyknięty jednym z najważniejszych filmów roku). Reżyser zrzuca bowiem papieża z piedestału i z charakterystyczną dla siebie przenikliwością przygląda się człowiekowi, którego dręczą słabości, który został wybrany duchowym przewodnikiem, ale ani nie jest na to gotowy, ani tego nie chce. Moretti znów w idealnych proporcjach łączy śmiech z ironią, dramat z nostalgią. Zaczyna od groteskowego obrazka konklawe – oto podczas oddawania głosów grupa najwyższych dostojników Kościoła zachowuje się jak nieprzygotowani uczniowie, którzy od siebie ściągają. Wreszcie udaje im się wybrać namiestnika Stolicy Apostolskiej (w tej roli znakomity Michel Piccoli). Jednak wybraniec, zamiast przywitać tysiące wiernych zebranych na placu Świętego Piotra, ukradkiem ucieka z Watykanu. Wypuszczony niczym z izolatki, szuka zrozumienia. Spacerując ulicami Rzymu wśród zwykłych ludzi, w końcu czuje się wolny, ale wciąż samotny i jakby nie w swojej skórze. Tymczasem w Watykanie skandal wisi w powietrzu, a jedynymi osobami, które muszą opanować sytuację, są rzecznik Stolicy Apostolskiej Rajski (dobra rola Jerzego Stuhra) i profesor psychiatrii (sam Nanni Moretti), który ma „uleczyć” papieża i nakłonić go do objęcia urzędu. „Habemus Papam” nie jest wbrew pozorom policzkiem wymierzonym Kościołowi. Moretti – zdeklarowany lewicowiec – nie ośmiesza też urzędu papieża. Wręcz przeciwnie, uwalnia swoich bohaterów z ciasnych gorsetów poprawności i próbuje znaleźć w nich ludzkie cechy. Pod płaszczykiem śmiechu i groteski autor „Pokoju syna” kryje jednak tragedię człowieka, który być może większość swojego życia marzył o byciu kimś innym. Człowieka słabego i zakompleksionego, ale na wskroś uczciwego, dla którego poczucie własnej godności jest ważniejsze od pełnienia zaszczytów. Trudno o piękniejszy i bardziej sugestywny obraz Kościoła.