Gdy przed wakacjami odwiedziliśmy Dom Polski, zdecydowanie podpadły nam zrazy z dzika. Zaproponowaliśmy załodze, by przepędziła dzika do lasu. Nie byli zachwyceni. Ostatnio wpadliśmy, by sprawdzić, czy nadal tkwi w menu. Tkwi! Udaliśmy, że go nie widzimy. Gdy rozważaliśmy sandacza w porowym sosie (52 zł), zauważyliśmy pieczeń z cielęcej szynki (34 zł). Do tego z kopytkami i marchewką. Miłe skojarzenia z dzieciństwa.
Zamówiliśmy. Ale nie od razu, bo na podanie menu czekaliśmy blisko pół godziny. Potem też nie było najszybciej. Jak zwykle, prosiliśmy o zaproponowanie wina do pieczeni. Petrusa (za 5900 zł) bez rady kelnera nie chcieliśmy ryzykować. O dziwo, z tych na kieliszki zaproponował białe. Francuskie Chardonnay. Przystaliśmy ze zdziwieniem. Pieczeń była delikatna i smaczna. Sosik także nostalgiczny. Niestety, gdy tylko francuz połączył się z pieczenią na podniebieniu, chciał ją nikczemnik bezczelnie zadusić. W restauracji zrobiła się ciężka atmosfera. Awaryjnie zażądaliśmy drugiego z tych dostępnych na kieliszki (są dwa). Burgundczyka — Pinot Noir, 2005, Patriarche Pere & Fils (19 zł kiel.). Połączyliśmy parkę. O! — tu już było poprawnie. Chociaż francuz mógł się przed spotkaniem bardziej wychłodzić. Miał aż 21,2 stopnia Celsjusza.
Cielęcina z kopytkami
Restauracja Dom Polski
Francuska 11 Warszawa
Stanisław J. Majcherczyk