Unia Europejska chce znacząco podnieść cła na import stali. Jest to oczywista konsekwencja polityki klimatycznej, która narzuca bardzo wysokie koszty na energochłonne hutnictwo oraz protekcjonizmu stosowanego przez USA. Kłopot polega tylko na tym, że akurat dziś w UE większy jest problem z wykorzystaniem niż produkcją stali. I cła pewnie ten problem pogorszą.
W czwartek nad propozycją ceł debatowała Komisja Europejska. Financial Times i Reuters informowały, że cło prawdopodobnie zostanie podniesione z 25 do 50 proc., a dodatkowo obniżone zostaną kwoty bezcłowego importu. Tym samym rynek europejski będzie chroniony dużo mocniej.
Widać było reakcję na rynkach, w tym na warszawskiej giełdzie. W ciągu tygodnia akcje producentów stali podskoczyły – Cognoru o 20 proc., Stalproduktu o 10 proc. Firmy te będą mogły podnieść swoje ceny i rentowność dzięki cłom.
Unia potrzebuje zapewne bardziej chronić producentów stali. Zostały na nich narzucone wysokie wymagania w zakresie polityki klimatycznej, przymuszające sektor do znaczącej redukcji emisji gazów cieplarnianych. A jednocześnie wysoki import stali spoza Unii sprawiał, że te emisje były w istocie przenoszone w inne miejsca świata. Był to kompletny absurd. Tymczasem w erze zbrojeń i dużych inwestycji infrastrukturalnych bezpieczeństwo dostaw stali nabiera znaczenia.
Paradoks polega na tym, że ten problem pojawił się już ponad 10 lat temu. Pogorszył go jeszcze kryzys energetyczny, który dotkną Europę trzy lata temu. Cła są dawno spóźnione. A akurat dziś Unia ma większy problem z popytem w sektorach zużywających stal. Produkcja samochodów spada (pomijając krótkookresowe fluktuacje), produkcja sektora AGD spada, produkcja maszynowa spada, produkcja budowlano-montażowa spada.
W 2024 r. produkcja stali w Unii Europejskiej wzrosła o 3 proc., a zużycie przez przemysł i budownictwo spadło o 8 proc. Tak wynika z danych World Steel Association.
I akurat w momencie, kiedy przemysł i budownictwo bardzo powoli próbują wyjść z recesji, wsparte niższymi stopami procentowymi, stal będzie droższa.
Niestety widać w tym przypadku problem, który dotyczy bardzo wielu dziedzin, w dużej mierze poza polityką celną. Proces decyzyjny w Unii Europejskiej nie pasuje do szybko zmieniającego się świata, w którym duże wstrząsy powtarzają się co parę lat. Podczas gdy Stany Zjednoczone i Chiny są w stanie wdrożyć strategiczne decyzje w ciągu kilku miesięcy, w UE proces zajmuje kilka lat.
Przykładów jest wiele. Wybory do Parlamentu Europejskiego odbyły się w czerwcu 2024 r. Proces wyłaniania nowej Komisji Europejskiej zajął sześć miesięcy. Opracowanie koncepcji nowych polityk sektorowych zajęło kolejne sześć miesięcy. Teraz jesteśmy na etapie składania propozycji. A potem jeszcze Parlament Europejski, Rada Unii Europejskiej. Jak te nowe polityki wejdą w życie, będą już inne problemy do rozwiązania.
Wszyscy w UE wiedzą, że to jest problem. Jednak opcja zwiększenia integracji politycznej jest nierealna. Co zostaje na stole? Sądzę, że powinno to być zredukowanie przez UE ambicji regulacyjnych (choć to akurat ceł nie może dotyczyć), silne skupienie się na kilku krytycznych obszarach i zostawienie reszty – zgodnie z zasadą subsydiarności – w rękach państw.