Tekst pochodzi z magazynu "Puls Biznesu Weekend", bezpłatnego miesięcznika dla prenumeratorów "Pulsu Biznesu"





Skrzynia musi być masywna: dębowa, bez sęków, perfekcyjnie wykonana. Dół powinien być niższy, góra wyższa i mieć, jak nakazuje pruska tradycja, proste listwy.
— Do Niemiec jako pierwszy wprowadziliśmy model N — opowiada Zbigniew Lindner.
Najpierw zaprotestował federalny związek producentów BVSI. Potem na południu odbyła się blokada. Zorganizowali ją miejscowi producenci. — Oburzali się, jak to możliwe, że Polak produkuje lepsze trumny niż Niemiec — mówi Zbigniew Lindner, wlaściciel Zakładów Przemysłu Drzewnego Lindner.
W Wągrowcu, niewielkim miasteczku na północ od Poznania, zbudował najnowocześniejszą fabrykę trumien w Europie. Sprowadził sterowane komputerowo urządzenia. Wytwarza 12 tysięcy trumien miesięcznie — tańszych i lepszych niż niemieckie.
— Niemcy uważają, że wszystko, co wyprodukują, jest najlepsze na świecie. Ale nie mają wyjścia, są na mnie skazani. Jestem największym eksporterem trumien w Unii Europejskiej — twierdzi Lindner. Z jego fabryki pochodzi co dziesiąta trumna sprzedawana w Niemczech oraz co ósma w Norwegii i Szwecji.
Kwiecień w gorsecie, a maj fika
Masywna dziewczyna z zaplecionymi blond warkoczami siedzi w rozkroku na trumnie. Na pierwszy rzut oka ma na sobie żółto-czerwono-czarny bawarski gorset. Ale naprawdę jest naga — gorset namalowano na jej ciele. Na trumnie wyryto napis „Ruhe in Frieden” (po niemiecku: spoczywaj w pokoju). To kwiecień. Blondynka z pieprzykiem, w pozie Marilyn Monroe, to maj. Fika nogami na trumnie z wyrzeźbioną gitarą i nutami (Lindner wyjaśnia, że to marsz żałobny Chopina).
Polka, pomalowana na biało-czerwono, z symbolem Euro 2012 na lewej piersi, to czerwiec. Zalotnie spogląda, usadowiona na zielonej trumnie także z symbolem mistrzostw. Tak wygląda tegoroczny firmowy kalendarz Zakładów Przemysłu Drzewnego Lindner w Wągrowcu — dokładnie trzecia jego edycja. Kolejne miesiące to dziewczyny z różnych krajów — każda z innym modelem trumny.
— To hołd złożony naszym przyjaciołom — kooperantom i klientom — mówi właściciel firmy.
Dzięki kalendarzowi przedsiębiorstwo zdobyło rozgłos. — Program o nas zrobiła telewizja RTL. Napisały niemiecki „Stern”, portugalski „Newsweek”, a nawet rumuńskie pismo poświęcone sztuce użytkowej — wylicza Lindner. Kalendarz trafił do muzeum w Hannoverze — na wystawę, której tematem był stosunek człowieka do śmierci.
Lindner jest jednym z trzech polskich biznesmenów, z którymi ukazały się obszerne wywiady o Polsce i jej gospodarce na łamach prestiżowego brytyjskiego dziennika „Financial Times”. Pewnie nie przebiłby się tam, gdyby nie kalendarz. Wcześniej udało się to tylko Leszkowi Czarneckiemu, który zbudował jeden z najsilniejszych polskich banków, oraz Dariuszowi Miłkowi, twórcy firmy obuwniczej CCC.
— Kalendarz zwrócił na nas uwagę. I to chodziło. Trumna jest jak mebel, to wyrób jak każdy inny. Podlega tym samym prawom rynku. Tak samo trzeba ją promować — mówi Zbigniew Lindner.
Postawny 58-latek, z płasko zaczesaną blond grzywką, w okularach w delikatnej oprawce. Popala cygara i cały czas opowiada. Tryska z niego energia.
1000 modeli w 2 sekundy
— Nie prowadzę zakładu pogrzebowego, ale fabrykę trumien — zastrzega Zbigniew Lindner. Twierdzi, że może wyprodukować każdy model trumny. Oprowadza nas po fabryce na skraju Wągrowca, przy szosie wyjazdowej do Gniezna. Powiewają nad nią dumnie flagi Polski i Unii Europejskiej.
— Proszę, to rolls-royce wśród maszyn. Może pan w nim zaprogramować 1000 modeli trumien — pokazuje austriacki mbm i demonstruje, jak komputer w dwie sekundy przestawia maszynę na produkcję innej trumny. Mbm kosztował 400 tys. euro, a taśmę produkcyjną tworzą aż trzy takie urządzenia. A to i tak tylko niewielki fragment fabryki.
— To amerykańska inteligentna piła, która potrafi ciąć drewno pod dowolnym kątem — demonstruje. Na inwestycje zdobył dotacje z Unii. — Niemieckie firmy wyglądają przy mojej fabryce jak zakłady stolarskie. Zapomniały o inwestycjach i stanęły w miejscu. Niemcy są oszczędni, szkoda im wyrzucać starych maszyn. Wolą wymieniać samochody — uważa Lindner.
Dokupił maszyny, które wyżłobią lub wyrzeźbią każdy wzór na trumnie. Trzeba go tylko komputerowo zaprojektować. — Kreuję modę — twierdzi. Przechadzamy się po fabrycznym salonie, nazwanym wdzięcznie „Świat trumien”.
Najnowszy model to forest (po angielsku: las) — ma z boku płaskorzeźbę przedstawiającą puszczę, po której biegają jelenie. — Chcę wprowadzić trumny tematyczne, każda z elementem nawiązującym do tego, kim był zmarły za życia — mówi Lindner. Na modelu dla muzyków wyryto gitarę i nuty, dla aktorów — maskę teatralną, dla buddystów — Buddę, dla tirowców — tira.
— A pan, jako dziennikarz, co chciałby mieć na trumnie? — pyta Zbigniew Lindner.
Zaczęło się na polowaniu
— Kochałem zawsze sztuki piękne — mówi.
Skończył polonistykę na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Potem studiował filozofię. W końcu zaangażował się w Okręgowym Przedsiębiorstwie Rozpowszechniania Filmów i kupował filmy dla kin w Poznaniu. Ekonomię ma we krwi. Dziadek skończył przed wojną ekonomię w Berlinie. Po rodzinie dostał w spadku kamienicę w Poznaniu.
Do własnego biznesu namówił go teść, który przed wojną prowadził tartak w Wągrowcu. W 1947 r. komuniści go upaństwowili, ale teść nadal w nim pracował. W 1987 r., gdy kończył się komunizm, namówił Lindnera, by wspólnie dogadali się z państwowym Pilskim Przedsiębiorstwem Przemysłu Drzewnego i założyli ajencyjny skład drewna. — Potem był tartak, a my staliśmy się dostawcami szwedzkiej Ikei — wspomina Lindner.
Wszystko zmieniło przypadkowe spotkanie w lesie. W 1989 r. na polowaniu Lindner poznał Niemca, który w Dolnej Saksonii prowadził rodzinny zakład produkujący trumny. Tak się złożyło, że Niemiec mówił po francusku, a Zbigniew Lindner uczył się tego języka na studiach. Porozumieli się.
— Wypożyczył mi stare maszyny i zacząłem produkować dla niego trumny. Sprzedawał je w swoim zakładzie jako niemieckie — opowiada przedsiębiorca. Twierdzi, że najtrudniejsza była decyzja, by produkować wyłącznie trumny. Ale podjął ją w jeden dzień.
— Przyszedłem w poniedziałek do pracy i powiedziałem to pracownikom — wspomina. Trumny (podobnie jak chleb) należą do produktów, na które — jak nazywa to ekonomia — istnieje „sztywny popyt”. — Nikt nie chce ich kupować, ale wszyscy muszą — mówi Zbigniew Lindner. Pos
tawił wszystko na jedną kartę. — Sprzedałem odziedziczoną kamienicę i zacząłem budowę fabryki. Powstała w szczerym polu, na podmokłych łąkach, prawie na bagnie. Na początku w niej zamieszkałem — wspomina.
Jak Kohl pomógł Lindnerowi
Gdy kanclerz Helmut Kohl zniósł zasiłek pogrzebowy w Niemczech, Lindner zaczął sprzedawać tam trumny pod własną marką. Przewidział, że Niemcy zaczną kupować tańsze trumny.
— Model N to miała być tania trumna do grobów socjalnych i kremacji. Ale podbił rynek — opowiada. Łatwo nie było. — Niemcy nie chcieli nas wpuścić. Dlatego stworzyliśmy sieć własnych hurtowni patronackich. Znaleźliśmy młodych ludzi, którzy zaczynali w biznesie i pomogliśmy im otworzyć hurtownie. Dawaliśmy im trumny na kredyt — wspomina Lindner.
Aby jeszcze bardziej zbić cenę, zamiast dębowych trumien zaczął oferować sosnowe, oklejone papierem (lub fornirem) imitującym dębowe drewno. Model N musiał wycofać, bo zaczęli go podrabiać Chińczycy.
— Gdy rozpoczął się kryzys, wymyśliliśmy oszczędnościowe modele: K1 i K2 czyli „Krise Eins” oraz „Krise Zwei”. Nikt ich nie podrobi, tylko my znamy technologię. Są dopasowane do niemieckiego gustu i w dobrej cenie — po 36 euro! — twierdzi.
Ponieważ Niemcy lubią wszystko co niemieckie, Lindner reklamuje się, że trumny robi z niemieckiego drewna (w hurcie jest tańsze od polskiego) i oferuje zdobienia zgodne z miejscową tradycją. W Bawarii popularny jest sokół (koniecznie w 3D) z zachodem słońca, w Westfalii — konie, a w całych Niemczech — liście dębu.
Osiągnął sukces. Roczne zapotrzebowanie w Niemczech to około 850 tys. Lindner w ubiegłym roku sprzedał 95 tys. Niemcy przestali się dziwić, że Polacy potrafią robić trumny. A na ich podbój ruszyły inne polskie firmy i zaczęły konkurować z Lindnerem — największa z nich to Stoltur z Turku, należący do braci Jana i Mariana Millerów.
— Ludzie u nas nie mają pojęcia, że Polska stała się potęgą w produkcji trumien. Ta branża też się globalizuje — mówi Lindner. Opowiada, że w polskiej trumnie był chowany nawet Vaclav Havel, były prezydent Czech. Gdy wyszło to na jaw, wybuchła afera. „Czemu nie w czeskiej?” — pytały tamtejsze media.
