Comarch bierze na wstrzymanie

Magdalena Graniszewska
opublikowano: 2010-07-07 00:00

Trudne doświadczenia w Niemczech sprawiły, że Comarch nie pali się już do przejęć na rynku francuskim.

Trudne doświadczenia w Niemczech sprawiły, że Comarch nie pali się już do przejęć na rynku francuskim.

W głosie Janusza Filipiaka słychać pesymizm. A to za sprawą niemieckiej inwestycji Comarchu. Informatyczna spółka działa na tym rynku poprzez przejętą w 2008 r. spółkę SoftM.

— Ciężko robić biznes w Niemczech, przy czym nie ma to nic wspólnego z wizerunkiem polskich firm. Wręcz przeciwnie — opinia o Polakach jest tam szalenie pozytywna i to nam pomaga. Przeszkadza za to niemiecki system socjalny, który sprawia, że pracownicy kiepsko pracują, bo ich zwolnienie jest dla pracodawcy trudne — wyjaśnia Janusz Filipiak, prezes i największy akcjonariusz Comarchu.

Dlatego właśnie restrukturyzacja SoftM idzie powoli. Plan na ten rok zakłada, że firma wyjdzie na "zero".

— W pierwszym półroczu poniosła planowaną stratę, ale sam drugi kwartał wypadł już lepiej od oczekiwań — szacuje Janusz Filipiak.

Firmie powinna pomóc nowa nazwa — walne zgromadzenie zatwierdziło właśnie jej zmianę na Comarch Software und Beratung, co oznacza położenie większego nacisku na brand Comarch. A także nowa strategia — firma skoncentruje się na obsłudze małych i średnich przedsiębiorstw i zainwestuje "znaczne" pieniądze w rozwój produktów i rozbudowę sieci sprzedaży bezpośredniej i pośredniej.

Comarch anonsował wcześniej, że rozważa wycofanie niemieckiej spółki z giełdy we Frankfurcie (w drodze odkupienia ok. 15 proc. akcji).

— To nie jest priorytet. Wiąże się z dużymi kosztami, a przecież potrzebujemy kapitału na restrukturyzację — wyjaśnia Janusz Filipiak.

Okazuje się, że niekorzystne doświadczenia na rynku niemieckim zmniejszyły apetyt Comarchu na rynek francuski. Pierwotnie spółka planowała przejąć tam lokalną firmę.

— Funkcjonujący we Francji system socjalny przypomina rozwiązania niemieckie, więc ewentualna restrukturyzacja byłaby wyzwaniem. Mniej ryzykowne są kontakty z tym rynkiem prowadzone bezpośrednio z polskiego biura. Kupimy coś tylko wtedy, gdy trafi się naprawdę dobra okazja — tłumaczy Janusz Filipiak.