Przez 8 lat Bartosz Michałek był twarzą Comperii. Lata temu zostawił ciepłe posadki w korporacjach finansowych, by rzucić się w wir start-upu — porównywarki cen usług finansowych.

Jej żywot, w powszechnej opinii życzliwych obserwatorów, miał być równie intensywny co krótki. Tymczasem spółka eksplodowała na fali cyfryzacji bankowego marketingu podbitej przez bańkę na rynku nieruchomości. Polacy na potęgę porównywali w Comperii oferty kredytowe banków. Spółka zadebiutowała na GPW, jej kapitalizacja regularnie przebijała 120 mln zł, firma z ciasnych biur przeniosła się do przeszklonego biurowca z widokiem na dziedziniec upstrzony egzotycznymi roślinami.
Miała sprzedać się któremuś z wielkich, zagranicznych graczy internetowych za zawrotną sumę. No i klapa — kupcy zrezygnowali na ostatniej prostej, dziś giełda wycenia Comperię na 16 mln zł. Spółka lada dzień poinformuje o tym, że zapewne i czwarty z rzędu kwartał zakończyła ze stratą i nie najlepiej wyglądającymi przychodami. Na dodatek w jej zarządzie nie ma już Michałka, który od walki o nowe życie Comperii woli rozkręcanie kolejnego, tajemniczego start-upu.
Szeroka ścieżka
— Etap transakcyjny w spółce został zamknięty bez sukcesu. To już historia, ale ja nie sprzedałem akcji, jestem w radzie nadzorczej Comperii. Odszedłem w atmosferze zgody, spółka nie potrzebuje teraz śmiałych wizji, ale koncentracji na obranych ścieżkach. Tu nie jestem potrzebny w zarządzie, obecny zespół doskonale sobie radzi — stwierdza Bartosz Michałek.
Czy na pewno? Ostatnie trzy raportowane kwartały Comperii przyniosły jej łącznie 4,5 mln zł straty netto przy 9,5 mln zł przychodów.
— Jest sporo do zrobienia. Nie sprzyja nam sytuacja w naszym głównym biznesie, banki ograniczają wydatki, ścinają stawki i zmieniają sposób rozliczania kampanii. Musimy tu poprawiać efektywność i rozwijać segment ubezpieczeniowy. Pozostałe gałęzie naszego biznesu nie przynoszą wielkich przychodów w skali naszej działalności — przyznaje Karol Wilczko, wieloletni partner Michałka i wiceprezes Comperii. To wizja Michałka pchała Comperię w stronę modelu MoneySuperMarket z Wielkiej Brytanii. Ten wyceniany na miliardy złotych biznes porównuje i oferuje niemal wszystko — od usług finansowych po podróże.
Comperia zaczęła zatem kroczyć drogą przejęć, szła szeroko, wydając m.in. 2,5 mln zł na Telepolis.pl, żyjący z ofert od telekomów. Tymczasem dziś najbardziej perspektywiczna wydaje się ścieżka ubezpieczeń, i to niekoniecznie w internecie. Comperia staje się po części multiagencją z własną aplikacją pozwalającą jej agentom szybko porównywać i wybierać oferty na spotkaniach z klientami.
Rozterki z roweru
A Bartosz Michałek? Ma już za sobą moment, w którym był bliski happy endu — sprzedaży dochodowej wówczas Comperii jednemu z koncernów medialnych. Jej zakup rozważał m.in. Ringer Axel Springer. Teraz przesiadł się na rower, zrzucił marynarkę i na własną rękę rozkręca start-up. Szuka szczęścia na swoim. — Startuję jesienią. To pomysł, który od dawna chodził mi po głowie, ale przez
lata nie umiałem znaleźć dla niego modelu biznesowego. Przed wakacjami wreszcie wszystko ułożyło mi się w głowie — mówi Michałek, który na stronie startuplive.pl na bieżąco relacjonuje swoje startupowe rozterki i postępy. Twierdzi, że nie ma na świecie biznesu działającego w modelu, który zaproponuje lada miesiąc. To ma być portal łączący ludzi potrzebujących pewnej usługi i mogących ją wyświadczyć. Zarabiać ma już w chwili pozyskania pierwszych użytkowników, żyjąc z pobieranej prowizji za pośrednictwo. Nakłady finansowe? Kilkaset tysięcy złotych na rozruch, potem zacznie rozglądać się za inwestorem. — Oczywiście jest ryzyko klapy, że nikt tego nie kupi. Wtedy zacznę coś kolejnego. Na razie czuję ten entuzjazm niczym w początkach Comperii — twierdzi przedsiębiorca.