Niemal wszystkie relacje z irackiej wojny nadawane są na żywo — bezpośrednio z kamery-świadka wydarzeń — przez satelitę na cały świat. Ale nie można oceniać wojny z perspektywy jednego zdobytego wzgórza — przypomina Piotr Czarnocki.
„Puls Biznesu”: Kilka dni temu Jan Nowak-Jeziorański stwierdził, że wojna w Iraku tak naprawdę rozgrywa się w środkach masowego przekazu. Dlatego George Bush będzie musiał pokonać Husajna przede wszystkim na tej płaszczyźnie...
Piotr Czarnowski: Jeżeli militarnie Bushowi wszystko się powiedzie, to wygra również wojnę na innych frontach. Jeśli jednak poniesie klęskę, albo kampania potrwa długo, to wtedy będzie miał rzeczywiście poważne problemy natury medialnej.
- Z kolei Tomasz Lis tuż po wybuchu wojny ekscytował się, że w Stanach pracuje sztab „mówiąc po polsku — PR-owców”, którzy czuwają nad wizerunkiem całego konfliktu. Już w pierwszy dzień ataku upatrywał wielkiego sukcesu armii USA w totalnej dezinformacji wroga. Czy to sukces?
— W tym przypadku definicja sukcesu jest trudna. Trzeba dokładnie oddzielić to, co dzieje się rzeczywiście i to, o czym raportują media, od tego, co jest dokładane i interpretowane przez tych „mówiąc po polsku — PR-owców” — bardzo mi się podoba to określenie! Wojna z Irakiem przyniosła pewien przewrót medialny. Korespondencje z Wietnamu były jeszcze konwencjonalne. W poprzedniej wojnie w Zatoce uczestniczyło już bardzo wielu dziennikarzy, ale dopiero korespondencje z Afganistanu zaczęły być nadawane rzeczywiście na bieżąco. Teraz przy samej armii amerykańskiej akredytowało się 500 dziennikarzy i niemal wszystkie relacje nadawane są na żywo — bezpośrednio z kamery-świadka wydarzeń — przez satelitę na cały świat.
- Ci dziennikarze giną razem z żołnierzami, bo przecież kilku już nie żyje...
— No giną... Dlatego, że nie są przygotowani do walki i przetrwania na froncie — mają przecież inne zadania. Ale wróćmy do tego, co jest nowe w tej wojnie. Chodzi o przekaz w czasie rzeczywistym. Technika poszła tak daleko, że to, co oglądamy, dzieje się w tej chwili — tam, na miejscu. W TVP tego specjalnie nie widać. Polska telewizja publiczna pokazuje informacje z opóźnieniem kilku godzin, a do ilustracji tła używa czasem przekazu sprzed kilku dni, co jest... Bez komentarza. Szkoda mi tylko Milewicza i Janka Naukowicza, których umiejętności i poświęcenie można wykorzystać o wiele lepiej. Ale da się to dobrze dostrzec w Polsacie i TVN, w których mamy przekazy w czasie rzeczywistym. Takich przekazów nie da się zmanipulować! Można relacje albo ocenzurować i nie puścić — co we współczesnym świecie jest trudne do ukrycia i nieskuteczne, albo swoiście zinterpretować — i to być może się w jakimś sensie dzieje. Z punktu widzenia PR-u taka interpretacja rodzi kilka implikacji. Po pierwsze: jesteśmy w trakcie wydarzeń i oglądając je sami od razu interpretujemy. Druga warstwa to interpretacja zewnętrzna. W niej to zawierają się głównie amerykańskie konferencje prasowe...
- Ale teraz trwa prawdziwa wymiana ciosów. Irakijczycy nie pozostają dłużni.
— Robią to w swoim stylu — z nastawieniem na innego odbiorcę — czyli świat arabski. Interpretacja zewnętrzna jest polem stosowania pewnych technik komunikacyjnych. PR to nie tylko przekazywanie informacji. Jest również jej opakowaniem, modyfikowaniem, pomocą w zrozumieniu. Na przykład słownictwo i cała terminologia wszystkiego, co się aktualnie dzieje...
- No właśnie, co Saddam chce osiągnąć mówiąc „mały Bush”?
— Dla nas może to być tylko oznaka bezsilności, ale trzeba by zapytać Irakijczyka, jak na to reaguje.
- Albo „ten gangster z Waszyngtonu”?
— Mniejsza o retorykę Husajna... Myślę, że amerykański przekaz jest krótki: idziemy po zwycięstwo! A to, co chcą powiedzieć Irakijczycy, brzmi: słuszność jest po naszej stronie!
- A gesty jak wymachiwanie przed kamerą perskim mieczem?
— Mnie to trudno ocenić... Dlatego, że co dla jednej kultury normalne, dla innej może być co najmniej dziwne. Nie wiem też, jak na Irakijczyków działa spokojny, zrównoważony ton rzeczników amerykańskich. Może właśnie niewłaściwie?
- Jeńcy wojenni... Zaczęli Amerykanie. Pokazali poddających się Irakijczyków, klęczących z rękami na głowie. Riposta Irakijczyków była okrutna. Co Pan o tym myśli?
— Z punktu widzenia kultury europejsko-amerykańskiej to, co pokazują Amerykanie, jest po prostu fragmentem autentycznego przekazu w czasie rzeczywistym. Relacje Irakijczyków to inscenizacje. Oni specjalnie przywieźli tych jeńców przed kamery. Zależy im na tym, by wyglądali, jak wyglądają.
- Dlaczego w takim razie USA medialnie przegrywają? Bo tak chyba należy interpretować te ciągłe protesty i demonstracje na całym świecie?
— Stosunek do tej wojny nie jest tylko efektem bieżących wydarzeń i ich przekazu. To wynik zaniedbań komunikacyjnych z wielu lat. Innymi słowy: o ile amerykańskie przygotowania militarne do tej wojny zapewne były znakomite, o tyle przygotowania PR-owskie — tak jak polityczne — zostały zaniedbane. Niestety ucierpiała na tym i Polska, bo nagle nasze poparcie dla Busha — przez kontrast do zachowania innych krajów — stało się o wiele bardziej widoczne niż powinno. Wojnę potępia większość rządów i ludzi na świecie, a my znowu jesteśmy orły, sokoły, bohaterowie na pierwszej linii! Być może daje nam to moment sławy — świat ją wprawdzie szybko zapomni, ale nam przyjdzie rozpamiętywać ją długo.
- Kiedy już jesteśmy przy orłach i sokołach, to co — pańskim zdaniem — oznaczają zdjęcia żołnierzy GROM-u, które w tym tygodniu obiegły cały świat?
— O ile przed chwilą mówiliśmy o komunikacji, to tym razem mamy do czynienia z czystą propagandą. Podejrzewam, że zbiegły się się dwie przyczyny: Amerykanom bardzo na rękę pokazać światu, że jeszcze jeden kraj jest z nimi — nawet jeżeli to kropla w morzu... A poza tym... Mnie to trochę dziwi... Nie wiem, w jakich okolicznościach ktoś to sfotografował, ale jeżeli mówimy o elitarnej, supertajnej jednostce — no to z kim mamy do czynienia? Z amatorami, którzy chcą zostać gwiazdami? Czyli z jednej strony profesjonalizm propagandy amerykańskiej, która natychmiast to wykorzystała, z drugiej — jego brak po stronie polskiej...
- I minister Szmajdziński, który zastrzega, że następnym razem sfotografują się z flagą polską!
— Myślę, że przez niego przemawiało stanowisko polskiego rządu. Polska też chce udowodnić, że jest sojusznikiem USA. Tyle tylko, że w naszym przypadku i wysłanie polskich żołnierzy, i cała medialna otoczka wokół nich, to tylko parada gestów. Przecież każdy wie, że to nie ma żadnego wpływu na losy wojny! To demonstracja polskiej racji stanu — wobec Stanów Zjednoczonych i Europy.
- Nie odnosi Pan wrażenia, że ta cała wojna to jedno wielkie przedsięwzięcie gospodarcze?
— Eee... No pewnie, że tak. Dzięki za to pytanie, bo nasunęło mi pewną myśl. Proszę zwrócić uwagę, jak mocno relacje z wojny związane są z informacjami biznesowymi. W tej chwili media coraz rzadziej oddzielają od siebie sekcje wojenną i biznesową. Co więcej, zauważcie, zmieniają się proporcje. Z prawie 100 proc. relacji wojennych i jakiegoś marginesu gospodarczego, przechodzi się do proporcji nawet 50:50. Co do przedsięwzięcia gospodarczego, to chyba nikt nigdy publicznie nie powie, czyje interesy ukryte są w tej wojnie... Na pewno jest bardzo silne lobby zbrojeniowe, na pewno lobby paliwowe i parę innych grup nacisku, które będą coś z tego miały.
- Koszt tej wojny szacuje się w miliardach dolarów. We wtorek Bush zwrócił się do Kongresu o dodatkowe 75 mln USD. Traci kontrolę nad wydatkami?
— To problem Amerykanów. Zresztą dzisiaj nie robi się już niczego dla pięknych oczu. Gdzie w grę wchodzą miliardy dolarów, nie ma miejsca na sentymenty.
- Dlatego płonące helikoptery i czołgi trzeba jakoś opakować?
— Akurat z takimi obrazkami, wykorzystywanymi przez media, byłbym ostrożny... Raz: że polskie media mają ogromną skłonność do sensacji. Dwa: że polski dziennikarz nie potrafi oddzielić własnych przekonań od zimnego raportowania tego, co się rzeczywiście dzieje na froncie. To odnosi się zresztą nie tylko do samej wojny, ale i do sytuacji politycznej. Wojenne fajerwerki i francusko-amerykańskie tarcia odłożyłbym na dalszy plan. To, kto i jaki ser lubi, nie będzie miało wpływu na wielką politykę i losy świata.
- I ostentacyjne wylewanie francuskiego wina do kanałów też?
— Przypuszczam, że to było tanie wino... Jeszcze raz wróciłbym do tego, że — po raz pierwszy w dziejach wojen — mamy tak precyzyjny i natychmiastowy wgląd w rzeczywistość. To narzuca pewne reguły gry tym, którzy chcieliby manipulować informacją. Dziś już tego nie można robić. Weźmy „Wall Street Journal” — otwarcie pisze o wrogości Irakijczyków do Amerykanów. Nawet w Polsce mogliśmy się o tym przekonać, kiedy tragedię w Magdalence oficjalna propaganda usiłowała przedstawić jako sukces. Ale taki bezpośredni przekaz rzeczywistości jest też bardzo wycinkowy. Jak ktoś niedawno powiedział, nie można oceniać wojny z perspektywy jednego zdobytego wzgórza.
- Dlatego Amerykanie przygotowywali świat do relacji, ukazujących Irakijczyków wiwatujących na ich cześć...
— Pomyłka propagandowa.
- A może uczciwość? Stało się inaczej i pokazują to!
— No bo tego już się nie da ukryć! Można za to analizować. Bardzo ciekawe analizy daje CNN. Tyle, że w Polsce mogą to oglądać ludzie, którzy mają na przykład kablówkę i dobrze znają język. Polskie telewizje koncentrują się na relacjach z pola walki, a nie na szerszym spojrzeniu na wojnę.
- Czyli na efekciarstwie?
— Tak, bo to lubi nasza publiczność. Nie sądzę, by przeciętny Polak chciał pogłębionej analizy psychospołecznej.
- Co się wydarzy w mediach, jeżeli wojna będzie się przeciągała?
— Zaczną się problemy. Trzeba się będzie tłumaczyć z ofiar, będą coraz większe wydatki. Trzeba będzie przekonać coraz bardziej sfrustrowanych podatników, by za to zapłacili. A sfrustrowany Amerykanin nie patrzy już z punktu widzenia zapalonego patrioty: dać Bushowi, ile potrzeba. On patrzy przez pryzmat własnej kieszeni podatnika.
- A polskie media?
— Wojna w Iraku zejdzie z czasem na drugi plan. To oczywiste. Ludzie będą nią znużeni. W Polsce mamy bardzo widoczne zjawisko dewaluacji informacji — jeszcze jedna afera korupcyjna, no ile tych afer! Jeszcze jedna afera polityczna — no bez przerwy mamy afery! Jeszcze jedna wojna — no bez przerwy krew się leje! Polacy są już tak dalece poddani strumieniowi negatywnych informacji, że je odrzucają. Paradoksalnie: gdybyśmy mieli społeczeństwo bogate, spokojne i pewne przyszłości, to prawdopodobnie ta wojna byłaby dużo silniej odbierana. Ludzie czuliby większe zagrożenie. A tak — tu mamy Magdalenkę i policjantów, którzy dają się zastrzelić, tu mamy aferę Rywina, sejmowe skandale...
- Tu premier z prezydentem się tłuką...
— Wszyscy ze wszystkimi się tłuką; nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi i jeszcze do tego ta wojna, która — dzięki telewizji cały czas jest z nami, ale zupełnie obca...