Debata wskazuje, ale nie rozstrzyga

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2015-05-18 00:00

Ważne są nie tylko argumenty merytoryczne, lecz także — a może przede wszystkim — umiejętność ich sprzedania.

Pierwszą w historii demokratycznych wyborów na świecie debatą telewizyjną było w 1960 r. starcie kandydatów na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki — republikańskiego wiceprezydenta Richarda Nixona z demokratycznym senatorem Johnem Kennedy’m. Według telewidowni wygrał młodszy i świeższy Kennedy, ale słuchający rywali tylko w radiu lepiej odebrali Nixona. Później w urnach nieznacznie przeważyła opinia telewidzów. Tamta rozbieżność wrażeń dwóch grup odbiorców pozostaje od 55 lat dla polityków nauczką, że ważne są nie tylko argumenty merytoryczne, lecz także — a może przede wszystkim — umiejętność ich sprzedania.

Owa uniwersalna reguła sprawdza się również w naszych debatach telewizyjnych. Najważniejsza dla historii Polski ekranowa konfrontacja rozegrała się w 1988 r., gdy arogancka władza wystawiła Alfreda Miodowicza, przewodniczącego OPZZ i członka politbiura PZPR, do pobicia Lecha Wałęsy, przewodniczącego zdelegalizowanej Solidarności. Wyjęty po siedmiu latach z medialnego niebytu Wałęsa pognębił Miodowicza, co już konkretnie zapoczątkowało upadek ustroju.

Późniejsze debaty prezydenckie w niepodległej III RP wypada przypomnieć w kontekście przekładania się ich odbioru na realne wyniki w urnach. W 1990 r. wspólna konferencja prasowa Lecha Wałęsy i Stana Tymińskiego nie miała żadnego znaczenia, albowiem narodowa mobilizacja i tak odpędziła zamorskiego fantoma. W 1995 r. zadufany prezydent Lech Wałęsa wizerunkowo przegrał — bo to nie Aleksander Kwaśniewski wygrał — co potwierdziło się w urnach.

W 2000 r. debaty nie było, jako że Kwaśniewski zapewnił sobie reelekcję w pierwszej turze. W 2005 r. Lech Kaczyński dzięki spokojowi wypadł korzystniej od niepotrzebnie zadziornego Donalda Tuska — i taki okazał się wynik decydującej tury, chociaż w pierwszej górował Tusk. Wreszcie w 2010 r. posmoleńskie telestarcie dwóch kandydatów podobnych wiekowo i wizerunkowo, Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego, powszechnie uznano za remis. W głosowaniu Komorowski utrzymał przewagę z pierwszej tury.

Historia III RP wskazuje zatem na zgodność wizerunkowych rezultatów debat z faktycznymi wynikami wyborów. W szczególności wtedy, gdy rywale szli łeb w łeb — jak w latach 1995 i 2005. A właśnie taką sytuację mamy obecnie, wszak różnica głosów 0,99 pkt. proc. z pierwszej tury to tyle co nic. Niestety, w chwili wysyłania tego tekstu nie znam jeszcze sondażowych wyników niedzielnej debaty telewizyjnej urzędującego prezydenta Bronisława Komorowskiego i pretendenta Andrzeja Dudy.

Na pewno znaczenie miała okoliczność, jakie anteny ją transmitowały. O ile widownię TVP można umownie uznać za podzieloną, o tyle kanały Polsatu zgromadziły zdecydowanie więcej zwolenników Dudy. Dla równowagi podczas drugiej debaty, w czwartek w TVN24, przed ekranami zasiądzie głównie elektorat Komorowskiego. Liczbowo to widownia znacznie mniejsza, ale debata odbywa się później. Skumulowany efekt telewizyjnych pojedynków może odbić się dopiero w sondażach publikowanych w ostatnim dniu, czyli w piątek 22 maja. A tak naprawdę — w niedzielę 24 maja, o czym dowiemy się o 21:01.