DM BMT: wysoki wzrost PKB powróci w 2002 roku

opublikowano: 2001-05-04 11:36

Należę do tej grupy ekonomistów, którzy życie gospodarcze postrzegają przez pryzmat cyklu koniunkturalnego. Tym samym, oznacza to – identyfikację z fundamentalnym założeniem, iż istotą oceny funkcjonowania gospodarki jest cykl koniunkturalny, a procesy i zjawiska ekonomiczne poruszają się zgodnie

z transcendentalnymi koncepcjami czasu i zmienności, określonymi przez stałe prawa przyrody: np. grawitacji, obrotu Ziemi itd.

Pogląd ten określa się w ekonomii jako ,,współczesne ujęcie fenomenu cykliczności

w gospodarce”. Tym samym podejście takie pozwala przychylić się do opinii, że bieżące procesy w gospodarcze - są pochodną wejścia w długookresowy cykl koniunkturalny (ok. 40 – 60 letni tzw. cykl Kondratiewa) odmierzający kolejne, zasadnicze etapy postępu technologiczno – gospodarczego.

Ponadto w tym kontekście należy powiedzieć, że przeprowadzone w ostatnich dekadach badania nad morfologią cykli ekonomicznych w poszczególnych gospodarkach światowych, pozwoliły sformułować pogląd o uzasadnionym odejściu postrzegania cyklu ekonomicznego przez pryzmat klasycznej formuły czterofazowego cyklu - na rzecz dwufazowej systematyzacji czasowej, która przyjmuje za bardziej adekwatne z rzeczywistością pojęcie - ,,cyklu wzrostu” (,,growth cycle”)

Te uwypuklone właściwości wahań koniunkturalnych mają charakter uniwersalny, co oznacza, że przyjętą w rozwiniętych gospodarkach rynkowych optykę fluktuacji cykli ekonomicznych, można stosować również w przypadku państw znajdujących się

w procesie transformacji. Z dwoma jednak zastrzeżeniami:

- interpretacji nie mogą podlegać okresy poprzedzające faktyczne rozpoczęcie budowy nowych systemów społeczno – gospodarczych.

- w gospodarkach państw znajdujących się w pierwszych latach po formalnym rozpoczęciu budowy nowego systemu - wystąpił regres tempa dynamiki PKB (np. w Polsce w latach 1990 – 1991 wynosiło one odpowiednio (-7,5 proc. i 7,0 proc.), oznacza to, iż okresy te ze względu na historyczny i niepowtarzalny ,,szok transformacyjny” - nie powinny zostać uwzględnionymi w objętych badaniem projekcjach makroekonomicznych

Taka wykładnia metodologiczna procesów gospodarczych powinna być pomocna dla inwestorów w ocenie koniunktury polskiej gospodarki. W konsekwencji za zasadne należy uznać oparcie się o tzw. cykl wzrostowy – kroczący (tzw. step cycle - Friedman`a i Schwartz`a) charakteryzującego się występowaniem dwóch faz, tzn.: fazy wysokiej stopy wzrostu oraz fazy niskiej stopy wzrostu

Podstawą wydzielenia się obu faz cyklu jest stopa wzrostu absolutnych wartości danego szeregu statystycznego. Tempo normalne jest tutaj średnim wzrostem dla całego badanego okresu. W pierwszej fazie cyklu wszystkie oszacowane stopy wzrostu są wyższe aniżeli wartości średnie, w drugiej natomiast są one niższe.

W przypadku gospodarki polskiej średnie tempo wzrostu dla okresu 1992 – 1999 wynosiło 5,0 proc., co oznacza, że cykliczna faza wysokiego wzrostu występowała

w latach 1994 – 1997, natomiast w okresie 1998 – 2000 znajdujemy się w fazie wzrostu niskiego. Najprawdopodobniej utrzyma się jeszcze w tym roku, (3,6 proc. prognoza) i będzie to już ostatni rok tej fazy, poczym od roku 2002 nastąpić powinno znaczne ,,wybicie" które sprawi, że w ciągu kilku następnych lat znajdziemy się w fazie wzrostu wysokiego osiągając w latach 2002 - 2005 stopę wzrostu PKB na poziomie odpowiednio 4,8; 5,4 6,0 i 6,2 proc.

Wierzę również że obserwowanemu spowolnieniu koniunktury, towarzyszy proces wewnętrznej, aczkolwiek bolesnej (bezrobocie), restrukturyzacji gospodarki, z którego wyjdzie ona wzmocniona, a przyszłe wzrosty będą się opierały na zdrowszych fundamentach. Przy czym należy się liczyć z tym, że w ciągu najbliższych może nawet kilkunastu kwartałów gospodarka będzie wykazywać ponowną tendencję rosnącą, ale temu powrotowi na ścieżkę przyśpieszonego wzrostu nie będzie musiał towarzyszyć spadek stopy bezrobocia.

Z jednej strony na płaszczyźnie giełdowej występuje korelacja z koniunkturą amerykańskiego rynku akcji, która jest jednak zdeterminowana czynnikami stricte gospodarczymi. Z drugiej zaś trudny do przecenienia wpływ gospodarki Niemiec na nasze życie gospodarcze. Niemcy są głównym partnerem handlowym Polski, do którego wysyłamy ok. 35 proc. naszego eksportu, a po uwzględnieniu tzw. ,,szarej strefy” jest on zapewne znacznie większy.

Jeżeli chodzi Stany Zjednoczone to wbrew temu co się sądzi gospodarka USA na razie ląduje dość miękko a 2 proc. stopa wzrostu w I kwartale napawać może optymizmem, poza tym w kontekście USA warto zwrócić uwagę na dwie średniookresowe aspekty:

- zapowiadana przez prezydenta G.W. Bush`a redukcja obciążeń fiskalnych która może przynieść 1,5 bln dolarów które popłyną do gospodarki i na giełdę

- reforma systemu emerytalnego, która również wygenerować może nowe trendy wzrostowe

Natomiast w przypadku Niemiec inwestorzy muszą pamiętać, że w ubiegłym roku wartość oficjalnych obrotów naszego handlu zagranicznego z RFN wynosiła ok. 22,74 mld USD, z czego na eksport przypadało ponad 48 proc. Natomiast wg wstępnych ocen GUS, wkład całego eksportu w rodzimy PKB kształtował się w ubiegłym roku na poziomie niespełna 18 proc., uwzględniając jednak tzw. mnożnikowe efekty makroekonomiczne, można chyba zaryzykować pogląd, że handel z RFN generować może nawet ok. 1/4 naszego PKB. Sprawą niemieckim poświęca się o nas zdecydowanie za mało miejsca lub tez traktuje się je dość pobieżnie. Przecież ewentualne, głębsze zachwianie koniunktury w Niemczech, mogłyby wywołać rezonans niewspółmiernie większy od tego którego doświadczyliśmy w konsekwencji tzw. kryzysu wschodniego z 1998 r.

Dla polskiej gospodarki Niemcy są wielką szansą, bez względu na doraźne efekty koniunkturalne, gospodarka tego najpotężniejszego gospodarczo kraju Europy

z każdym rokiem rośnie w siłę (również popytową), a zasadnicze efekty Zjednoczenia oraz przeprowadzanych tam reform strukturalnych są dopiero przed nami. Z punktu widzenia interesów polskich, najważniejszymi elementami sprawności niemieckiego systemu gospodarczego jest zasadnicza redukcja obciążeń fiskalnych (Steuerreform)

w RFN, która powinna się przełożyć na rosnącą chłonności importową dla oferowanych przez nas wyrobów i usług.

W przypadku tylko redukcji stawek fiskalnych dla osób fizycznych, przewiduje się, że w ciągu najbliższych 5 lat najwyższa skala podatkowa wynosić ma 42 proc.,

a najniższa 15 proc. wg wyliczeń niemieckiego ministerstwa finansów pracownicy zapłacą w porównaniu z rokiem 1998 o ok. 60 mld marek mniej, a pracodawcy z małych i średnich przedsiębiorstw zaoszczędzą na fiskusie kolejne ok. 30 mln DM.

W sumie można przyjąć, że reforma podatkowa odciąży podatników na łączną kwotę ok. 90 mld zł, która następnie powinna wspomóc aprecjacyjne impulsy w całej gospodarce Niemiec, umożliwiające jej osiągnięcie ok. 3 proc., średniorocznego tempa wzrostu PKB.

Nakreślona powyżej sekwencja wydarzeń otwiera olbrzymie możliwości również przed spółkami giełdowymi. Mam tu na myśli przede wszystkim te, które w ostatnich okresach nie cieszyły się ze względu na swą działalność podstawową największym zainteresowaniem - czyli przemysłem lekkim. Do Niemiec eksportujemy ok. 60 proc. naszej odzieży, a eksport do państw UE pod koniec ubiegłej dekady osiągnął ok. 95 proc. branżę tę można więc zaliczyć do głównych - potencjalnych beneficjantów ,,geoekonimicznej renty", wynikającej

z sąsiedztwa z RFN

Poza tym, pozwolę sobie wyrazić opinię wraz z nastaniem stabilizacji wzrostu gospodarczego w Europie i w Ameryce należy oczekiwać głębszego a nie tylko na zasadzie krótkoterminowego odreagowania od e - ekonomii, zainteresowania

a właściwie rezonansu tradycyjnych branż i sektorów gospodarki. Okazuje się bowiem nie ma paradygmatu ,,nowej gospodarki”, gdzie możliwe byłoby nieprzerwane współistnienie: minimalnych stóp inflacji i bezrobocia przy jednoczesnym - szybkim tempie wzrostu), wszystkie bowiem stare prawa ekonomi działają i będą działać w przyszłości.

W świetle takiego stanu rzeczy produktywność zastosowania elektroniki komputerowej w gospodarce będzie maleć, tak jak stało się to z innymi przełomowymi wynalazkami (np. telefonem), a na rynku przetrwają najsilniejsi. Najprawdopodobniej będą to największe koncerny, które w okresie obserwowanej dekoniunktury sektora nowych technologii wykupią co najcenniejsze spółki lub/i ,,mózgi"

Nie należy płakać nad wycofywaniem spółek z giełdy, przecież prawie 40 mln kraj w środku Europy powinien mieć wiele cennych jeszcze rodzimych aktywów. Spodziewam się, że na giełdę powinny np. trafić spółki związane z infrastruktura transportową (kolejny aspekt renty geopolitycznej), grupy prasowe, spółki telewizyjne, zarówno stacje TV jaki sieci kablowe, firmy związane z produkcją filmów czy też szeroko rozumianym sektorem rozgrywkowym. Np. jeżeli naszym piłkarzom udałoby się zakwalifikować do przyszłorocznych MŚ to klimat dla futbolu się poprawi i może wreszcie na parkiecie WGPW zadebiutuje jakiś klub piłkarski. W Europie tego typu spółek notowanych jest na giełdzie ok. 30 z czego 2/3 przypada na Wyspy Brytyjskie.

W kontekście nowej administracji w ,,Białym Domu" warto pamiętać o tym, że rządy objęli republikanie, którzy na ogół o czym świadczy historia ostatnich dziesięcioleci, są bardziej radykalni i przede wszystkim skuteczni w sprawach polityki zagranicznej. W warunkach polskich scena finansowa na ogół charakteryzuje się słabym rozeznanie w sprawach polityki międzynarodowej a przecież to polityka rządzi ropą naftową,(nie tylko na Półwyspie Arabskim i w krajach Zatoki Perskiej, ale w także w Basenie Morza Kaspijskiego), polityka tez rozstrzygnie kiedy i na jakich zasadach Chiny zostaną przyjęte do WTO etc.

Również ostatnie wydarzenia na Tajwanie mogą kryć w sobie o wiele większy rezonans zawirowań na scenie politycznej i w konsekwencji finansowej niż np. bieżące wypowiedzi szefa FED. Warto pamiętać, że stosunki amerykańsko - chińskie stały się w ostatnich tygodniach najbardziej zaognione od roku 1979, czyli epoki Carter`a.

Praktycznych analogii politycznych, dostarczają nam również niemieckie doświadczenia parlamentarne. Procesy demokratyzowania się życia politycznego w Polsce po roku 1989, przypominają w dużej mierze sytuację jaka miała miejsce

w okresu pierwszych dekad funkcjonowania państwa zachodnioniemieckiego.

W latach 1949 – 1961, czyli w ciągu 12 lat, mniej więcej tylu ile liczy sobie dziś III Rzeczpospolita, dokonała się zasadnicza polaryzacja nadreńskiej sceny politycznej.

W roku 1949 do Bundestagu weszli przedstawiciele aż 11 partii, jednak z czasem ugrupowań politycznych w parlamencie było coraz mniej.

W roku 1953 do Bundestagu dostało się siedem partii, w roku 1957 już tylko pięć, a od 1961 przez ponad 20 lat, cały parlamentarny układ polityczny tworzyły cztery mocne ugrupowania: CDU, CSU, FDP i SPD, poszerzone w 1983 o ,,Zielonych”. Ekstrapolując te analogie na grunt polski, na szczególną uwagę powinny zasługiwać niektóre ekonomiczno – doktrynalne konsekwencje wytworzenia się takiego układu. Otóż poza wyborami z 1957 r. w wyniku których CDU/CSU zdobyła absolutną większość (50,2 proc. mandatów), rządy w Niemczech były zawsze koalicyjne.

W efekcie nigdy w tym okresie, żadna z rządzących partii nie zdołała do końca, czyli w sposób kompletny zrealizować wszystkich wyznaczonych sobie statutowych celów. Zarówno bowiem koalicyjna forma sprawowania władzy jak i silna opozycja parlamentarna, w mniejszym lub większym stopniu wymuszały określone kompromisy programowe.

Wojciech Szymon Kowalski,

Kierownik Biura Informacji i Analiz DM BMT