Stoczniowy serial zbliża się do końca. Raczej bez happy endu chociaż polski rząd i stoczniowcy nie składają broni. Rząd śle do Brukseli kolejne listy, stoczniowcy stawią się tam osobiście. Przewodniczący Komisji Europejskiej (KE) Jose Manuel Barroso wyznał, że docenia determinację polskiego rządu, ale te rycerskie wyrazy uznania w żaden sposób nie zmieniają sytuacji stoczni. Wszystko wskazuje na to, że ten wyścig został przegrany. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu Komisja Europejska oficjalnie ogłosi polskim stoczniom złą nowinę.
Aleksander Grad, minister skarbu, narzeka na brak dobrej woli ze strony unijnej komisarz do spraw konkurencji Nellie Kroes. Nie jest to raczej racjonalna ocena sytuacji, jeśli wziąć pod uwagę, że postępowanie w sprawie stoczni zostało wszczęte w czerwcu 2005 roku. KE wykazała więc ponad trzy lata dobrej woli. Należało raczej liczyć na silę argumentów zawartych w planach restrukturyzacji branży, a nie na dobrą wolę. Pojawią się oczywiście głosy, że to Bruksela zamyka polskie stocznie, ale to też będzie nieprawda. Stocznie zamknęły kolejne rządy, które odsuwały problemy na przyszłość, aż do dziś, kiedy dłużej odsuwać się już ich nie da. Warto też zauważyć, że KE nie kwestionuje udzielonej stoczniom pomocy publicznej, stwierdza jedynie, że te pieniądze z punktu widzenia restrukturyzacji zakładów zostały zmarnowane. Bo dziś widmo upadłości zawisło nie nad prężnymi, podbijającymi rynek zakładami, tylko nad zadłużonymi firmami, które bez państwowych pieniędzy upadłyby znacznie wcześniej. Zresztą i w przedstawionych przez ministra Grada planach była propozycja kolejnej (oczywiście już ostatniej) puli pomocy publicznej — 1,2 mld zł. Pewnie stocznie tyle potrzebują, by wyjść na prostą, ale oznacza to ni mniej, ni więcej, jak około 120 tys. zł na każdego stoczniowca z trzech zagrożonych stoczni. Pracownicy innych branż nie mogą raczej liczyć na takie dotacje do swoich miejsc pracy.
Upadłość stoczni nie musi oznaczać końca polskiej branży stoczniowej. Majątek zakładów może zostać przejęty przez jakiegoś inwestora branżowego. Nie będzie to łatwe, ale nie jest niemożliwe. Nie należy mieć złudzeń, że wszyscy stoczniowcy znajdą tam zatrudnienie, podobnie zresztą jak nie mieli takiej gwarancji w przypadku zaakceptowania przez KE planów restrukturyzacyjnych. Ten stoczniowy kryzys może mieć ozdrowieńcze skutki, pod warunkiem że stoczniami przestaną opiekować się politycy. Skutki ich opieki przez ostatnich kilka lat okazały się opłakane dla branży i przede wszystkim dla stoczniowców. Parę rządów na ten kryzys zapracowało. Może teraz dać tej branży odetchnąć od tej opieki. Bo rządy liczą na dobrą wolę Komisji Europejskiej, a dobry właściciel stoczni powinien liczyć zyski ze sprzedaży statków.
Adam Sofuł