Obserwacja debaty nad przyszłością Europy i refleksja, że nasz kontynent przegrywa rywalizację ekonomiczną z resztą świata, nie napawa mnie nadzieją. Z góry więc ostrzegam czytelników, że nie znajdą w tym tekście instytucjonalnego optymizmu, jaki tradycyjnie na koniec roku płynie z wielu ust. Z przykrością obserwuję, jak Europejczycy tracą zapał do rozwijania i unowocześniania swoich gospodarek, jak odpuszczają w światowym wyścigu o pałeczkę technologicznego lidera i jak tracą chęć do pracy i zmiany. Zachowują się tak, jakby wyjechali na długie wakacje, z których nie mają zamiaru wrócić.
Myślę, że w swoim pesymizmie i trosce o przyszłość Europy i naszego kraju nie jestem odosobniony. Nastroje wśród polskich przedsiębiorców nie są najlepsze. Na rodzimym rynku rozwój dławią wysokie stopy procentowe. Ponadto ostatnie lata to inflacja napędzana nie tylko wydarzeniami o charakterze międzynarodowym, ale również krajową kilkuletnią polityką agresywnego podnoszenia płacy minimalnej. Wzrost cen i płac sprawił, że koszty prowadzenia biznesu w Polsce zbliżyły się do europejskich, przez co straciliśmy przewagę kosztową. Wydarzyło się to zbyt szybko, odbierając polskim przedsiębiorstwom czas na zwiększenie przewagi technologicznej, efektywnościowej, lub kapitałowej. Krajowym firmom coraz ciężej jest też wierzyć w sens inwestowania w Europie, która jest w coraz słabszej kondycji, odstrasza piętrzącymi się wymogami regulacyjnymi, a jej oczekiwany wzrost gospodarczy jest znacząco poniżej wzrostu oczekiwanego na innych kontynentach.
Doświadczenie pokazuje, że szansę na dobrobyt zwiększają stawianie sobie ambitnych celów rozwojowych oraz gotowość do wysiłku, by je zrealizować, a nie spoczywanie na laurach. Taka lekcja płynie z ostatnich ponad 30 lat transformacji naszego kraju, który dokonał olbrzymiego skoku cywilizacyjnego. Napędzany głodem sukcesu, chęcią dogonienia Zachodu, ale przede wszystkim żmudną i ciężką pracą nasz kraj dołączył do grona rozwiniętych gospodarek.
Europa zapóźniona i zagubiona
W 2008 r. gospodarki USA i Europy były mniej więcej tej samej wielkości. Jednak od czasu globalnego kryzysu finansowego ich losy znacząco się rozeszły. Według Banku Światowego do 2023 r. gospodarka USA urosła do 27,3 bln USD, podczas gdy gospodarka UE osiągnęła poziom zaledwie 18,3 bln. Europa pozostaje w tyle z powodu niższej konkurencyjności i wydajności pracy, która prawie nie rośnie. Od 2010 r. produktywność w strefie euro wzrosła zaledwie o 5 proc., podczas gdy w USA zwiększyła się o 22 proc. Te dane powinny zmuszać nas do refleksji i motywować do radykalnej zmiany kursu, ponieważ coś w europejskim modelu gospodarczym ewidentnie nie działa i wymaga natychmiastowych zmian.
Konkurencyjności europejskiej gospodarki szkodzą wysokie ceny energii, które są dwu-, a nawet trzykrotnie wyższe niż w USA czy Chinach. Ujawnia się tutaj słabość Europy, która uzależniła się od zewnętrznych źródeł energii. Zważywszy na to, że głównym dostawcą surowców energetycznych przez lata była Rosja, oznacza to, że na ceny energii, a tym samym na konkurencyjność europejskiego przemysłu wpływają względy polityczne. Brak wewnętrznej spójności w polityce handlowej i przemysłowej UE tylko pogarsza sprawę. Europa nie była i nie jest jednością, a spory między krajami członkowskimi pozwalają zewnętrznym mocarstwom realizować własną globalną agendę i działać na osłabienie Europy.
W raporcie poświęconym przyszłości jednolitego rynku Enrico Letta, prezydent Instytutu Jacques’a Delorsa, stwierdził, że rozwijanie własnego przemysłu jest kluczowe dla zachowania strategicznej autonomii Europy. Jego zdaniem celem Europy powinno być utrzymanie i tworzenie miejsc pracy, a nie wspieranie rywali — takich jak choćby Chiny. W tym świetle ostatnie doniesienia o unijnych planach związanych z subsydiowaniem chińskich firm w zamian za transfer technologii wydają się ogromną pomyłką, niestety, nie pierwszą w tym obszarze. Czyż nie powinniśmy raczej wspierać własnych przedsiębiorstw i pomagać im w ekspansji na inne rynki? Czyż nie tak właśnie robi rząd chiński, dotując rodzimych producentów aut elektrycznych, którzy próbują uwieść europejskich konsumentów i podkopują rozwój europejskich koncernów motoryzacyjnych? Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zamykamy się i chronimy wspólny rynek przed towarami z importu, czy stawiamy na otwartość, czego konsekwencją może być upadek części europejskich firm niebędących w stanie sprostać pozaeuropejskim konkurentom.
Obawiam się, że z powodu 20-letnich zaniedbań Europy w rozwoju konkurencyjności i technologii obecnie więcej korzyści mamy z ochrony własnego rynku. Ochrona własnych producentów i wsparcie ich w międzykontynentalnej konkurencji to jedyna droga przyszłości.
Bez technologii ani rusz
Wzrost produktywności w największym stopniu stymulują inwestycje w nowoczesne technologie, a także w badania i rozwój. Tymczasem Europa właściwie przegapiła rewolucję cyfrową, obecnie wyłącza się z wyścigu w świecie AI, stając się niemal całkowicie zależna pod względem technologicznym od USA. Tylko cztery z 50 największych firm z branży nowoczesnych technologii pochodzi z Europy.
Ze smutkiem obserwuję, że Europa nie sprzyja dużym, nowoczesnym przedsięwzięciom. Taką tezę postawił również Mario Draghi, były prezes Europejskiego Banku Centralnego i były premier Włoch, autor drugiego raportu o kondycji i przyszłości unijnej gospodarki. W ostatnich 50 latach w Europie nie powstała ani jedna firma, która osiągnęłaby kapitalizację przekraczającą 100 mld EUR. Tymczasem w USA w tym samym okresie powstało sześć firm wycenianych powyżej 1 bln EUR.
Jednocześnie technologiczne firmy uciekają z Europy — w latach 2008-21 30 proc. jednorożców, czyli firm wycenianych na co najmniej miliard dolarów, przeniosło swoje siedziby poza kontynent.
Powinniśmy zatem zastanowić się, jak usuwać bariery dla innowacyjnych przedsiębiorstw. Eksperci wskazują, że hamulcem dla rozwoju technologicznych firm jest niewystarczająca dostępność finansowania typu venture, ale również bariery i wymogi regulacyjne na poziomie unijnym oraz regulacje krajowe, które muszą spełniać, chcąc zdobywać kolejne europejskie rynki.
Ostatni dzwonek
Europa cierpi dzisiaj na problem kulturowy — nie jesteśmy głodni sukcesu, nie chcemy ekonomicznie podbijać świata. Powoli staczamy się do gospodarczej i politycznej drugiej ligi, ale nie jest to jeszcze proces na tyle bolesny, by zmusił nas do działania. Więcej czasu poświęcamy dziś na rozmowy o czterodniowym tygodniu pracy, na kolejne sposoby raportowania ESG niż na tworzenie planów gospodarczej ekspansji i jej wdrażanie.
Dyskutujmy zatem, jak pobudzić wolę walki we wspólnocie i co zrobić, by zrealizować ambitne cele, również klimatyczne, dzięki którym UE stanie się źródłem inspiracji dla reszty świata. Zbliża się polska prezydencja w Unii Europejskiej. To dobra okazja, by powiedzieć sobie i reszcie kontynentu: „Weźmy się do roboty, dobrze to już było!”.