Domowy kosmetyk

AGNIESZKA RODOWICZ
opublikowano: 2018-03-29 22:00
zaktualizowano: 2018-03-30 12:44

Po latach pracy w księgowości torunianka Ewa Rusin-Gazda zdecydowała, że będzie produkowała naturalne kosmetyki. Pomaga jej w tym duża rodzina.

Naturalnymi kosmetykami Ewa Rusin-Gazda zainteresowała się jakieś dziesięć lat temu. Zaczęła mieć problemy ze skórą: przesuszoną, nadwrażliwą, skłonną do podrażnień. W drogeriach wydawała pieniądze na kolejne kremy, które nie działały. Zaczęła więc do balsamu do ciała dodawać oliwkę dla dzieci. Potem w internecie znalazła forum mydlane. Zrobiła pierwsze mydło. — Mąż się nim umył i wyszedł z łazienki z reklamówką pełną sklepowych kosmetyków. Do wyrzucenia — wspomina Ewa Rusin-Gazda.

Zosia Samosia

Gdy kupowała składniki na kolejne mydło, w sklepie z naturalnymi produktami dostała w prezencie mały pojemnik emulgatora. Nie miała pojęcia, co z tym zrobić. — Zaczęłam szukać na ten temat informacji. W internecie, w książkach. A że w szkole matematyka, chemia, fizyka nie miały dla mnie tajemnic, w lot zrozumiałam formuły kosmetyczne — opowiada Ewa Rusin-Gazda. Od dzieciństwa Zosia Samosia. Piątkowa uczennica, już jako 7-latka szydełkowala, jako 12-13-latka szyła sobie ubrania, robiła płaszcze na drutach.

— Zostało mi to do dzisiaj — wszystko lubię robić sama. Piekę chleb na zakwasie, remontuję mieszkanie, robię meble… Kosmetyki też zaczęłam robić sama — opowiada kobieta, z wykształcenia księgowa. Najpierw mieszała oleje jadalne, potem odważyła się dodać olej kokosowy, masło shea. Początkowo kupowała składniki w sklepach ze zdrową żywnością, w aptece, w zaprzyjaźnionym laboratorium, na forum mydlanym. Z czasem pojawiły się w internecie sklepy z produktami do domowego wyrobu kosmetyków.

Ewa Rusin-Gazda czytała o właściwościach olejów, maseł, hydrolatów i próbowała je łączyć. Dla pierwszej synowej, kiedy miała rodzić, zrobiła masło grejpfrutowe. Potem powstało delikatne masło do pielęgnacji niemowlaka. A takie z zieloną herbatą dla drugiej synowej. Kremy do rąk, stóp, balsamy do ust i do twarzy zrobiła dla siebie. Kremy 30+ dla synowych, balsam do ciała dla mamy, bo masło było dla niej za tłuste. Gdy ktoś potrzebował jakiegoś kosmetyku, Ewa Rusin-Gazda robiła go więcej i dzieliła między członków rodziny. Sprawdzali na sobie. Do dziś ich hasło reklamowe brzmi: „Testowane na najbliższych”.

Asesor na wagę złota

Któregoś razu młodsza synowa stwierdziła, że widzi w kosmetykach teściowej potencjał na biznes. A że Ewa Rusin-Gazda była już zmęczona biurem rachunkowym, które prowadziła od 1991 r., pomysł padł na podatny grunt.

— Miałam dość monotonii. Poza tym biuro rachunkowe nigdy nie było moim marzeniem, tylko sugestią rodziców, którzy uważali, że powinnam mieć konkretny zawód. Ja chciałam być projektantką, szyć ubrania. Kiedy się okazało, że mogę choć na stare lata wyrwać się z biura, postanowiłam wraz z mężem spróbować. Było to trzy lata temu — wspomina Ewa Rusin-Gazda. Wiosną zdecydowali o założeniu firmy Domowy Kosmetyk, w sierpniu dali pierwsze produkty do badań. Wiedzieli, że obrót kosmetykami reguluje ustawa. Zaczęli szukać do niej przypisów i krok po kroku dowiadywali się, co zrobić, by zarejestrować i sprzedawać wlasne wyroby.

— Musiałam zmienić niektórych dostawców, ponieważ potrzebowałam do każdego surowca pełnej dokumentacji z informacjami o składzie, alergenach itp. Z czasem znalazłam też bezpośrednich producentów i dostawców hurtowych, co obniżyło koszty produkcji — opowiada księgowa.

Wiele czasu zajęło im znalezienie tzw. safety asesora (osoba oceniająca kosmetyki na podstawie informacji od producenta i toksykologicznych baz danych, jej raport weryfikuje Państwowa Inspekcja Sanitarna), który sporządzałby raporty bezpieczeństwa, najważniejszy element dokumentacji produktu kosmetycznego. Nie był to wtedy popularny zawód. Badania i raporty trzeba było zamawiać w dużych firmach, obsługujących wielkich producentów. Za raporty dla 11 produktów zapłacili grubo ponad 10 tys. zł. Trzeba było też opłacić badania (mikrobiologiczne, dermatologiczne, testy użycia, konserwacji…). W sumie ponad 30 tys. zł. Pokryli to z odłożonych pieniędzy. Z czasem pojawiło się trochę małych firm, które robią takie raporty i badania dużo taniej.

— Teraz za raporty bezpieczeństwa trzech prostszych produktów płacę dużo mniej. Od początku działalności zainwestowaliśmy już ponad 100 tys. zł. Mąż żartuje, że żona droga, bo tyle pieniędzy na kosmetyki wydaje — śmieje się Ewa Rusin-Gazda.

W rodzinie siła

Kolega młodszej synowej zrobił logo i resztę identyfikacji wizualnej. Drugi wykonał wizualizacje kosmetyków do sklepu internetowego. Pierwszy Ewa Rusin-Gazda założyła sama. Przygotowanie kolejnego zlecili, za namową syna, specjaliście. — Zapłaciliśmy kilka złotych i przeklinamy syna, bo nowa strona ma trudny dla nas, starych ludzi, panel administracyjny — mówi Ewa Rusin-Gazda. Dwukrotnie zamówili sesje zdjęciowe. Ale 80 proc. zdjęć, które mają w mediach społecznościowych, robią sami. Telefonem. Idąc na spacer nad Wisłę, na spływie kajakowym po Brdzie, na Zamku Bierzgłowskim, na komodzie przy kwiatku…

— Zależało nam, by mieć polskie opakowania, bo polskich surowców nie ma. Palmy kokosowe u nas nie rosną, arnika, argan też nie. Ale nawet dobrego hydrolatu z lipy nie ma. Ten, którego używamy, jest z Francji — ubolewa Ewa Rusin-Gazda. Polskich produktów brak, ale za to są liczni dystrybutorzy, którzy narzucają ogromne marże. Dlatego olejki eteryczne sprowadza z Anglii. Są pięć razy tańsze.

— Zamawiamy online. Syn, który mieszka w Anglii, odbiera towar. Kiedy jedziemy do niego na święta, w jedną stronę wypełniamy lodówkę turystyczną domowym jedzeniem, a z powrotem wieziemy w niej olejki eteryczne — opowiada producentka kosmetyków. Drugi syn i synowa mieszkają w Poznaniu. Mają opanowane programy graficzne, więc gdy trzeba, projektują ulotki czy etykiety. Synowa z Krakowa uczy się fotografii, więc robi zdjęcia kosmetyków.

— Mamy piątkę dzieci. Mąż z pierwszego małżeństwa troje, ja dwoje. Jesteśmy z nimi blisko, więc chętnie się angażują — wyjaśnia Ewa Rusin-Gazda. Producenta hydrolatów i olejków eterycznych wybierali całą rodziną. Łącznie z wnukami.

Laboratorium w M4

Ewa Rusin-Gazda nadal prowadzi biuro rachunkowe. Pracuje w nim od 7 do 15. Potem wraca do domu, by kręcić kosmetyki. Póki robiła je dla siebie i najbliższych, powstawały w kuchni. Gdy zajęli się profesjonalną produkcją, urządzili laboratorium w pokoju. Stanisław Gazda jest budowlańcem, więc jego doświadczenie bardzo się przydało.

Ewa Rusin-Gazda opracowuje receptury, robi kosmetyki, pakuje je do pojemników. Mąż żartuje, że jest od transportu poziomego i pionowego. Po pracy w firmie budowlanej nosi kartony z surowcami, pakuje paczki, jest kierowcą. Zajmuje się też pozycjonowaniem sklepu www. domowykosmetyk.pl. Pomaga także w naklejaniu etykiet na słoiki, pakowaniu i lakowaniu paczek.

— Wszystkie decyzje podejmujemy razem, bo to nasze wspólne przedsięwzięcie, zainwestowaliśmy po równo — mówi Ewa Rusin-Gazda. W weekendy jeżdżą na targi do Warszawy, Krakowa, Poznania.

— Mamy osobę do pomocy przy prowadzeniu mediów społecznościowych, bo podobno bez Facebooka się nie istnieje. A to już zupełnie nie nasza bajka. Podobnie jak robienie opisów produktów, teksty na bloga. Musimy trochę dać zarobić innym ludziom — śmieją się Gazdowie. Chcieliby rozwinąć firmę, ale kończą im się pieniądze. Kredytu nie chcą brać, bo to już nie ten wiek, by go spłacić.

— Może uda się jakieś dofinansowanie z Unii dostać, a jak nie, to zrzutę u dzieci zrobimy, każdy dostanie 5 proc. udziałów w firmie i tyle — mówi z optymizmem Ewa Rusin-Gazda. Nie ten wiek? Oboje są pod sześćdziesiątkę. Dzięki temu produkują na przykład krem dla osób 50+. Jako jedna z niewielu rzemieślniczych firm kosmetycznych robią też kosztujące 5-10 zł próbki. — Wiem, że kosmetyki naturalne, jak każde, mogą uczulać. A uważam, że 80-90 zł za krem to niemała kwota. Dlatego dajemy klientom szansę wypróbowania go przez zakupem — wyjaśnia Ewa Rusin-Gazda. Ich kosmetykami szybko zainteresowały się blogerki, portale internetowe, zaczęli być rozpoznawalni.

Potroić i podwoić

— Już zarabiamy, ale wciąż inwestujemy w rozwój firmy — mówi Ewa Rusin-Gazda.

Ruszyli z 11 produktami, teraz mają ich 23. Wkrótce wprowadzą kolejne, ale nie zdradzają jakie. Plany? — Ja nie mam żadnych. Jestem tak zajęta pracowaniem, że nie myślę o jutrze. Planuje mąż — odpowiada właścicielka Domowego Kosmetyku.

— Przyjąłem założenie, że powinniśmy w trzy lata dojść do etapu, w którym jedno z nas będzie mogło zrezygnować z drugiej pracy i zająć się tylko kosmetykami — mówi Stanisław Gazda.

— W drugim roku działalności mieliśmy potroić obroty. Z nieznanych nikomu powodów mój mąż przyjął takie założenia i, o dziwo, się udało. W tym roku mamy je podwoić. Taki założyliśmy rozwój firmy — dodaje żona. Na targi nie jeżdżą częściej niż dwa razy w miesiącu, bo nie są w stanie wyprodukować więcej kosmetyków. A mają też sporą sprzedaż przez internet.

— Poza tym chcemy czasami spotkać się z dziećmi, posprzątać mieszkanie, pojechać na wycieczkę do lasu, pojeździć na rowerach — wyjaśnia właścicielka Domowego Kosmetyku.

W ostatni weekend przed świętami nikt ich na żadne targi nie namówi.

— Choćby nam dopłacali, to nie pojedziemy. Bo wtedy zajmujemy się szykowaniem domu na spotkanie z rodziną — mówi twardo Ewa Rusin-Gazda. &