Dotowanie mieszkań jest rodem z socjalizmu

Wiktorowska Bożena
opublikowano: 1998-10-05 00:00

Dotowanie mieszkań jest rodem z socjalizmu

DOMEK Z KART: Dopłaty do pierwszego mieszkania dla małżeństw spowodują że 1,5 miliona osób nie mających własnego „M“ będzie miało prawo do darmowych kilku metrów.

W Polsce powinien zostać wprowadzony zakaz mieszania się polityków do gospodarki. I to szczególnie w dniach poprzedzających wybory. Politycy i partie, chcąc zdobyć mandaty, obiecują ludziom gruszki na wierzbie. Z tego powodu maleją szanse, by od przyszłego roku wprowadzić podatek liniowy. Zostaną co prawda zlikwidowane niektóre ulgi, lecz w ich miejsce pojawią się nowe — równie kosztowne.

WEDŁUG Sławomira Najnigiera, szefa Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast trzeba natychmiast znieść dużą ulgę mieszkaniową, bowiem w ostatnich latach coraz mniej osób z niej korzystało. W 1996 roku z odpisu od podatku skorzystało 1158 tys. osób. Rok później już tylko 1121 tys. osób. W bieżącym roku zakładano, że tylko 1028 tys. osób zdecyduje się na budowę mieszkania. Jednak na podstawie oblężenia, jakie po ogłoszeniu zmian podatkowych przeżywają firmy developerskie — można przypuszczać, że rzecz będzie się miała zgoła inaczej. Ludzie pośpiesznie rozpoczynają budowę domów czy mieszkań, byle tylko zdążyć przed końcem roku.

NOWYM lekiem na brak mieszkań ma być nowy program Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast nazwany „Pierwsze mieszkanie”. Małżeństwo — osoby samotne nie mają żadnych szans — nie mające jeszcze własnego mieszkania mogłoby się ubiegać o pomoc z budżetu państwa. Państwo, z pieniędzy wszystkich podatników, wypłacałoby premię stanowiącą równowartość kilku metrów kwadratowych. Jednak mieszkanie nie mogłoby mierzyć więcej niż 50 metrów kwadratowych. Żeby sprawę jeszcze zaciemnić, o premię można by się ubiegać dopiero po wybudowaniu połowy mieszkania, lecz w okresie tylko dwóch lat od zakończenia budowy. Warunkiem otrzymania premii będą niskie dochody, bowiem państwo nie będzie dofinansowywać budowy rezydencji.

I TAK KUCHENNYMI DRZWIAMI powrócił słynny socjalistyczny normatyw. Urzędnicy — a nie zasobność kieszeni — zdecydują, ile metrów przypadnie na jedną osobę. Tylko że wówczas mieszkanie się dostawało, a nie kupowało. Nie było towarem, lecz nagrodą. Za budowę mieszkań płacili wszyscy, choć korzystali z tego tylko wybrani.

OBECNIE z pomocy państwa będą korzystać rodziny, które same nie starały się rozwiązać swoich problemów mieszkaniowych. I wyjdzie na to, że ludzie, którzy pracowali, zaciągali kredyty i oszczędzali, po raz kolejny zostali wystawieni do wiatru. Mogli przecież czekać na pomoc. Na premię, na którą złożą się wszyscy.

SAM POMYSŁ premii mieszkaniowych nie jest przecież nowy. Ma 33 lata. W 1965 roku Rada Ministrów postanowiła, że ludzie będą mogli systematycznie oszczędzać na mieszkanie. Jednocześnie państwo zobowiązało się, że będzie pomagać uzupełnić wkład. Do każdej wpłaty wynoszącej 100 zł miesięcznie dopisywano 50 zł. Państwo gwarantowało też przyznanie specjalnej premii, która miała zabezpieczyć realną wartość oszczędności. Premie przyznawano tylko w przypadku budowy mieszkania o powierzchni do 44 metrów kwadratowych. Jednak z premii nie mogli skorzystać wszyscy. Przysługiwała jedynie pracownikom sektora uspołecznionego, organizacji społecznych i zawodowych. Jednak chęć posiadania była większa niż początkowo sądzono. W budżecie brakowało pieniędzy. Ceny mieszkań poszybowały w górę, kredyty zdrożały a miliony książeczek mieszkaniowych nadal nie są zrealizowane. Po co więc kolejna próba z premiami mieszkaniowymi, skoro pierwsza skończyła się totalną katastrofą?

CIEKAWE, CO SIĘ STANIE, jeśli 1,5 miliona rodzin nie mających własnego dachu nad głową ustawi się po dofinansowanie pierwszego mieszkania. Istnieje bowiem ryzyko, że politycy przed kolejnymi wyborami będą znów pospiesznie naprawiać swoje wcześniejsze błędy. I znów wrócą do jakiegoś zapomnianego rozwiązania godnego poprzedniej epoki. Może tym razem będą to talony lub publiczne losowanie premii.