W ubiegłym tygodniu udało nam się dotrzeć do wstępnych przymiarek resortu finansów na temat budżetu na przyszły rok. Ministerstwo zakładało, że deficyt wyniesie aż 57,2 mld zł, ale Mateusz Szczurek, jego szef, zapewniał, że będzie szukał jeszcze dodatkowych wpływów do kasy państwa, aby dziura w finansach była jak najmniejsza. Udało się, a deficyt ma być nie większy niż 54,62 mld zł.

To wciąż niemała kwota, bo aż o ponad 8 mld zł wyższa niż plan na bieżący rok. Skąd tak duży przyrost deficytu? Chociaż wydatki rosną w przyszłym roku o 8,2 mld zł, do 351,5 mld zł, resort finansów spodziewa się, że do publicznej kasy wpłynie mniej o blisko 350 mln zł niż w tym roku. Z samych podatków będzie o prawie 1,5 mld zł mniej niż w tym roku. Rząd postanowił zrobić w przyszłym roku kilka prezentów wyborcom, ale najhojniej dosypał budżetówce, emerytom oraz rencistom. Pierwsza dostanie podwyżki z puli 2 mld zł, które zostały na ten cel przeznaczone w budżecie. Drudzy mogą liczyć na specjalny jednorazowydodatek. Nie obejmie on wszystkich, ale będzie kosztował około 1,4 mld zł. Rosną też wydatki na naukę i obronę, także górnictwo w ramach restrukturyzacji pochłonie blisko miliard złotych. Także nowe wydatki na świadczenia rodzinnebędą kosztowały wszystkich podatników ponad miliard złotych.
Dlatego Ministerstwo Finansów będzie musiało zaciągnąć kredyty i wyemitować dług o łącznej wartości około 180 mld zł, czyli o prawie 25 mld zł więcej, niż planuje w tym roku. W ostatniej chwili kondycję budżetu poprawił prezent od Narodowego Banku Polskiego, który zadeklarował wpłatę z zysku wysokości 3,2 mld zł. Także spółki z udziałem skarbu państwa hojnie podzielą się dywidendą z obywatelami i wpłacą na rachunki budżetowe 4,75 mld zł. Chociaż kondycja finansów publicznych w przyszłym roku wygląda gorzej niż tegoroczne plany, minister finansów i tak uspokajał, że deficyt całego sektora nie przekroczy 3 proc. PKB, czyli nie znajdziemy się znów na cenzurowanym Brukseli. Będzie to jednak przede wszystkim zasługą szybko rosnącej gospodarki — o 3,8 proc., a nie oszczędnej polityki finansowej. Dochody podreperuje też powrót inflacji nad Wisłę. W tym roku ceny mogą spaść średnio o blisko 1 proc., a już w przyszłym za towary i usługi Kowalski zapłaci więcej o 1,7 proc. (średnio). Na szczęście będą temu — zgodnie z prognozami — towarzyszyły nominalny wzrost płac o 3,6 proc. i zatrudnienia o 0,8 proc. © Ⓟ