Dyskusja o podatkach przekształciła się w farsę

Andrzej Siłuszek
opublikowano: 1998-10-19 00:00

Dyskusja o podatkach przekształciła się w farsę

Zaczęło się bardzo obiecująco: zaprezentowano nowoczesny, prosty, elegancki system podatku liniowego, bez ulg, ale z dużą kwotą wolną od opodatkowania, dzięki czemu skromniej zarabiający płaciliby mniej.

Cóż z tego, skoro rozpętała się burza. Jeden koalicjant zarzucał drugiemu, że ten wyciągnął projekt bez konsultacji, jak królika z kapelusza. Opozycja podniosła rwetes, że system podatkowy to problem z gatunku racji stanu i z nią też trzeba go konsultować. Było w tych zastrzeżeniach wiele racji, dyskretne konsultacje wypadało przeprowadzić.

A POTEM było już i strasznie, i śmiesznie. Podatek prorodzinny — na ile dzieci: jedno, dwoje, czy troje, a może na gromadkę? Ulga budowlana czy dopłata do pierwszego mieszkania. Może być dopłata, ale tylko dla... i tu następują wyliczenia, z których nieomal wynika, że potrzebna jest zgoda obojga rodziców i świadectwo szczepienia ospy, a w rezultacie otrzyma się trzy metry kwadratowe — to rzuca na kolana. Mniej zarabiający mieli zapłacić mniejszy podatek. Ale nie dopuścili do tego etatowi obrońcy uciśnionych — musi być sprawiedliwie! Reforma jest korzystna dla biznesu — orzekli biznesmeni. To zniszczy przedsiębiorczość! — nieproszeni adwokaci biznesu byli nieprzejednani.

Po długich sporach i szczegółowych uzgodnieniach rząd przesłał projekt ustawy budżetowej do Sejmu. Z eleganckiej propozycji reformy systemu podatkowego pozostał obdarty z mięsa szkielet, który cudem jeszcze trzyma się kupy.

USTAWA budżetowa ma już trzy miesiące opóźnienia. Nad światem unosi się groźba globalnego kryzysu walutowego. Polska ma w ręku wszystkie argumenty, by wyjść z tego bez szwanku, a w perspektywie wiele zyskać.

Ale koalicja sprawująca władzę nastawiła się na walkę. Dyskusja, jaka toczy się teraz w Sejmie nad przyszłorocznym budżetem jest żenująca. Rządząca koalicja z furią atakuje własny rząd. Zaproponowane przez nią poprawki do systemu byłyby ruiną publicznych finansów.

— Czy panowie są pewni, że nie są w opozycji? Czy w ogóle potrzebna jest jeszcze opozycja? — pytała opozycja. — Może powinniście się jednak policzyć?

MOŻNA podrzucić posłankom i posłom rządzącej koalicji kilka haseł przydatnych w niszczeniu własnego rządu. Na przykład „w polskim domu polski pies”. Prawda, że piękne? Są też pytania. Czy państwo są absolutnie pewni, że wiedzą, po co zostali wybrani do parlamentu? Czy są pewni, że wiedzą, po co desygnowali własny rząd? Czy państwo są pewni, że — by użyć słów klasyka gatunku — wyrośli już z wieku, w którym mali chłopcy bawiący się w piaskownicy plują na siebie?

A NAJŚMIESZNIEJ i najstraszniej na koniec; oto nowy postulat: „ złe wyniki w wyborach samorządowych osiągnął nasz koalicjant, trzeba rozdzielić funkcje wicepremiera i ministra finansów, a na ministra, w imię Boże, nasz człowiek”. Nieprawdopodobne. Uczonego i polityka, który wyciągnął nasz kraj znad przepaści, który z „chorego kraju Europy” uczynił wzór dla wszystkich rynków wschodzących, który cieszy się opinią jednego z najwybitniejszych na świecie ekonomistów, ma zastąpić „nasz człowiek”!