Jeśli główny indeks warszawskiej giełdy znów będzie pod kreską, warto przyjrzeć się notowaniom giełdy londyńskiej, tyle że niekoniecznie indeksowi FTSE, a na przykład Champagne 50. Wskaźnik wartości inwestycyjnych szampanów publikowany przez brytyjską platformę do obrotu kolekcjonerskimi winami dawno nie zawiódł — od początku roku wzrósł ponad 7 proc., a przez 5 lat prawie 19 proc., podczas gdy wina bordoskie i z Doliny Rodanu też zapracowały na dwucyfrową zmianę, ale z tą różnicą, że ich indeksy dołowały.



Kryształ w koronie
Striptizerki tańczące w szampanie może nie nasuwają skojarzeń z rozrywkami, na które pozwala cieńszy portfel, ale rynek udowadnia, że powinno być raczej odwrotnie. Rocznikowe wina z bąbelkami nie należą do tanich, ale w zestawieniu z ich czerwonymi odpowiednikami o zbliżonym potencjale inwestycja w szampany jest znacznie bardziej osiągalna. Skrzynką osławionego Cristala z 1999 r. obracano ostatnio po 1,9 tys. GBP (9,8 tys. zł) — co oznacza, że butelka kosztowałaby około 815 zł, czyli nieporównanie mało na tle dziesiątek tysięcy płaconych za ten sam rocznik burgundzkiego DRC. Mimo że zestawianie czegokolwiek z etykietami Domaine de la Romanée-Conti dałoby pewnie efekt spektakularnej cenowej przepaści, przykładowy rocznik Cristala i tak się broni, bo od połowy 2005 r. podrożał 111 proc. Z ostatnich dziesięciu roczników tylko jeden wyceniany jest na rynku wtórnym mniej przychylnie, przy czym — jak przystało na tzw. prestige cuvée — rocznik nie musi pojawiać się co roku, a zanim już trafi do obiegu, z 7 lat poleży jeszcze w szampańskiej piwnicy. Tak jak autentyczny szampan jest właśnie tylko stamtąd, tak prestige cuvée powstaje wyłącznie ze zbiorów jednego sezonu, dlatego stanowi tylko kilka procent produkcji i nie jest wytwarzany w latach, w których jakość czy ilość gron na to nie pozwala. Salon wypuścił na przykład tylko 39 roczników, chociaż Le Mesnil pojawia się na rynku od 1905 r. — a warto zwrócić uwagę, że nie tylko Salon uznał, że jego prestige cuvée zasługuje, żeby się jakoś inaczej nazywać. Le Mesnil tworzy półkę etykiet z konkretną datą razem z Sir Winstonem Churchillem produkowanym przez Pol Roger czy chociażby z wymienionym Cristalem Lousia Roederera. Rozpoznanie samego Cristala na tej półce nie byłoby natomiast trudne, bo nazwą można się kierować intuicyjnie — pierwsze takie szampany powstały na zamówienie cara Aleksandra II, którego obawa o przemycanie ładunków wybuchowych wymusiła na winnicy Roederera wprowadzenie zupełnie przejrzystych, kryształowych butelek.
Bułka z masłem
W 2002 r. prawie każdy z domów oferujących rocznikowe szampany miał się czym pochwalić, a już w 2003 r. upalna pogoda pozwoliła na to tylko nielicznym. Skoro więc o podaży inwestycyjnego prestige cuvée decydują chmury, zupełnie innego znaczenia nabierają świeże wiadomości z branży, krzyczące o przymrozkach, gradzie i różnych pleśniowych chorobach w jednym sezonie. Z tegorocznego winobrania spodziewanych jest przeciętnie do 7,5 kg z hektara — podaje „Decanter” — a średnia zakładana dla Szampanii w czerwcu wynosiła jeszcze 10,8 kg. W związku z tym, że większość tamtejszych butelek wypełnia trunek „non vintage”, czyli będący mieszanką z różnych lat, szampańskim domom nie musi grozić wieszczone początkowo załamanie sprzedaży, bo obecne rezerwy mają podobno starczyć nawet na jeszcze jeden rok z pleśnią, mrozem i gradem. Zestawianie ze sobą alkoholi z kilku sezonów pozwala poza tym na utrzymanie konkretnego stylu producenta — dlatego Moët & Chandon zwykle smakuje podobnie, a o każdym z roczników krytycy muszą rozpisywać się na nowo, dochodząc nawet do wyraźnych nut miodu, brioszek i tostów. Kiedy w recenzji potencjalnej inwestycji pojawiają się wzmianki o maślanych smakowych poezjach, nie należy jednak podejrzewać przekrętu, bo rocznikowe szampany zawdzięczają je dłuższemu, kilkuletniemu dojrzewaniu. Jak już dojrzeją w piwnicach szampańskiego domu, aromaty bułeczek mogą się jeszcze długo rozwijać w butelkach, dlatego że potencjał starzenia jest w takich przypadkach względnie wysoki. Jak podaje przy tym monitorująca rynek Union des Maisons de Champagne, podaż i tak jest ograniczona przepisami, więc ceny dalej będą rosły bez znaczenia na pogodę. Taką wizję uzupełnia tylko Tim Triptree, ekspert z Christie’s, który zaleca, że jak inwestować w szampana, to najlepiej nie w standardowe 0,75 l, tylko chociaż w 1,5-litrową butelkę magnum albo 3-litrowego jeroboama. Rozmach podeprzeć można obserwacją, że im większa butelka, tym proporcjonalnie mniejszy tzw. ullage, czyli przestrzeń pomiędzy szampanem a korkiem, którą wypełnia przyspieszające dojrzewanie powietrze. Pragmatyzm inwestowania w okazalszy rozmiar wyjdzie też wtedy, kiedy pojawi się potrzeba szybkiego odkorkowania części aktywów i przelania ich do wanny, w celu inaczej rozumianej dywersyfikacji. Taka strategia poważnie zwiększa jednak ryzyko, bo jeśli dama zapyta o rocznik, ziści się najgorszy scenariusz. Zwrot z inwestycji nie nastąpi, bo sugestia może oznaczać, że w innym niż prestige cuvée nie zanurzy stopy.