Hałas. Biuro w dwóch ciasnych pokojach bez recepcji. Starszy pan odbierający telefony pierwszych klientów. Niedomykające się drzwi. Magazyn w pomieszczeniach po dawnej pralni. Mało profesjonalnie? Fakt. Ale początki, jak to początki, zawsze są trudne.
A tak właśnie wyglądały początki firmy kurierskiej, która dziś ma kilkunastoprocentowy udział w rynku. Której? Tej, której auta z "tytułową" cyfrą "7" widać na ulicach większości dużych polskich miast.
A zaczęło się w 1998 r. od fantazji trzech młodych ludzi. Jednym z nich był Włodzimierz Stańczak, obecnie główny udziałowiec firmy.
— Wszyscy trzej widzieli duży potencjał w branży kurierskiej. Jeden pracował w firmie o podobnym profilu. Było więc doświadczenie, kontakty, do tego szczypta odwagi, odrobina kapitału i tak się zaczęło — mówi Jarosław Śliwa, prezes Siódemki.

Bitwa Warszawska i szklany dom
Biuro przy stołecznej ulicy Bitwy Warszawskiej 1920 r., w którym na początku pracowało około 10 osób, szybko okazało się za małe. Po pół roku była pierwsza przeprowadzka do domu ze szklarnią, którą przerobiono na magazyn. Jak na prawdziwy dom przystało, panowała tam iście rodzinna atmosfera.
— Jak w każdej małej firmie, wszyscy lepiej się znali. Było więcej okazji do częstych spotkań. Taka duża rodzina — z sentymentem wspomina prezes Śliwa.
Jednak, jak dodaje, przyjazna atmosfera pozostała, a zmiany poszły w dobrym kierunku. Bo duża organizacja, to większe możliwości. A firma staje się coraz bardziej korporacyjna — jest więcej zasad i procedur. On sam zaczynał od stanowiska przedstawiciela na południu Polski i kiedy porównuje komfort pracy na początku istnienia firmy i obecnie, to dostrzega kolosalną różnicę.
Podobnie pracownicy, szczególnie ci, którzy są w firmie niemalże od samego początku.
— Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. I to we właściwym kierunku. W Siódemce jestem od ponad 10 lat i ciepło wspominam początki. Dla młodego człowieka praca w firmie, w której wszystko zmienia się z minuty na minutę jest nie tylko interesująca, ale i stanowi nie lada wyzwanie. Z okien biura przy wielkim magazynie, widziałem tysiące paczek wjeżdżających i wyjeżdżających w różnych kierunkach— mówi Krzysztof Rubaszewski, kierownik działu Utrzymania klienta.
Jednak są również zwyczaje, które okazały się odporne na upływ czasu. I tak nadal w użyciu jest powiedzenie siódemkowiczów: "O tym mowa, o tamtym mowa, a o kawie ani słowa".
— Rano ludzie wpadają do pracy. Nie mają na nic czasu. Nawet na kawę. Dopóki ktoś nie wypowie tego zdania. Po tych słowach wszyscy zmierzają w stronę kuchni — mówi Krzysztof Rubaszewski.
Nowe tysiąclecie zaczęło się dla siódemki pomyślnie. To były tłuste lata dla firm kurierskich. Dzięki temu, firma szybko zbudowała ogólnokrajową sieć dystrybucyjną. Początkowo opartą na przedstawicielach, którzy z czasem zostali zastąpieni przez oddziały firmy. A lukratywny kontrakt z jedną z platform cyfrowych pozwolił nabrać jeszcze większej prędkości.
Paczki dla prezydenta
Krzysztof Rubaszewski wspomina ciekawe zlecenia. Dla niego praca nadal jest pasją.
— To Siódemka uczestniczyła w urządzaniu Pałacu Prezydenckiego. Byliśmy odpowiedzialni za dostarczenie przesyłek — podkreśla.
W 2001 r. spółka zaczęła tworzyć dzisiejszą strukturę.
— Wtedy właśnie powstały kluczowe dla rozwoju działy: operacyjny i sprzedaży. Firma zaczęła nabierać kształtu — dodaje prezes Śliwa.
Zaznacza jednak, że rozwój nie był równomierny i w niektórych miastach, Siódemka rozwijała się szybciej niż w innych. Zresztą z założenia koncentrowała się na dużych ośrodkach.
Spółka rozwijała się intensywnie. Trochę w cieniu. Później przyszła kolejna przeprowadzka i kolejny wzrost zatrudnienia. Ostatni raz Siódemkowicze zmieniali siedzibę 4 lata temu. Co zastali? Stary budynek pamiętający czasy PRL-u. Białe ściany. Szare klamki. Niczym nie przypominał dzisiejszego biura, w którym pracuje około 200 osób.
Na pytanie o kryzys, szefowie firmy odpowiadają: "Kryzys? Jaki kryzys? No może małe spowolnienie".
— W ostatnim roku, który umownie nazywany był kryzysowym, zdecydowaliśmy się zadziałać agresywnie. Chcemy pokazać, że w trudnych czasach potrafimy dać sobie radę. Lepiej od innych. W zeszłym roku to się udało: przewieźliśmy ponad 8,8 mln paczek, zwiększyliśmy zysk, zanotowaliśmy 6-procentowy wzrost przychodu, a co najważniejsze podnieśliśmy standard usług. Zaufanie naszych klientów odzwierciedlają wyniki i prognozy na 2010 r. Już dziś szacujemy kilkudziesięcioprocentowy wzrost zysku, przy ponad 20-procentowym wzroście przychodów — wylicza Jarosław Śliwa.
Dodaje, że firma na poważnego gracza wyrastała w cieniu. Na początku budowała solidne fundamenty, by dopiero niedawno odkryć karty. Robi to zresztą niechętnie, a politykę informacyjną prowadzi ostrożnie. Można powiedzieć, że zbyt ostrożnie, jak na liczącego się gracza rynku usług kurierskich.