Zbliżające się święta natchnęły nas chęcią odwiedzenia stosownej restauracji. Kandydatur nie było wiele, w sumie tylko jedna — w Krakowie Pod Aniołami. Wkroczyliśmy do cieplutkich, przytulnie urządzonych piwnic. Bez zastanowienia zamówiliśmy pierogi z kapustą i grzybami (21 zł). Były osmażane na maśle i pyszne. Czytając menu, mieliśmy jednak rozterki. Już chcieliśmy zamówić pstrąga po pastersku (41 zł), gdy zauważyliśmy stek z dzika (54,6 zł). Z poczuciem popełniania grzechu zamówiliśmy go. Ponieważ ze stekiem z dzika w restauracjach może być różnie — często nadaje się na podeszwy, ewentualnie na cholewki — zażądaliśmy, aby nasz był półkrwisty.
Oczekiwaliśmy, że przynajmniej będzie smaczny i mięciutki. I był. Pieczony w ogniu z drzewa bukowego, otulony wędzonym boczkiem i czerwoną kapustą.
Troszeczkę prychał na chłodne talerze. Żeby mu podnieść nastrój, zamówiliśmy wszystkie dostępne wina na kieliszki. Jedno zdecydowanie przypadło mu do serca. Argentyński Malbec, 2006, Michel Torino (19 zł). Od razu radośnie zatańczyli zbójnickiego. Przyczyna? Argentyńczyk okazał się góralem — winogrona rosną na wysokości 1700 m. Gdy uśmiechnięci wychodziliśmy z lokalu, usłyszeliśmy wyraźny furkot skrzydeł. Aniołów nie było, jedynie krakowskie gołębie. W dodatku mało przyjazne dla grzeszników z Warszawy. Może na szczęście?
Stek z dzika
Restauracja Pod Aniołami
ul. Grodzka 35, Kraków
Stanisław J. Majcherczyk