Enea zapłaciła za rozczarowanie

Agnieszka Berger
opublikowano: 2011-04-05 00:00

Analitycy zalecają przesiadkę na Tauron lub… cierpliwość. Kolejny przetarg może ruszyć po wyborach.

Gorycz inwestorów może nieco osłodzić wyższa dywidenda z poznańskiej spółki

Analitycy zalecają przesiadkę na Tauron lub… cierpliwość. Kolejny przetarg może ruszyć po wyborach.

Wczorajszy spadek kursu Enei nie zaskoczył rynku. Takiej reakcji spodziewali się zarówno inwestorzy, jak i analitycy, jeśli spełni się czarny scenariusz i prywatyzacja spółki nie dojdzie do skutku.

— Piątkowy komunikat ministerstwa skarbu przyniósł ostateczne rozstrzygnięcie. Prywatyzacja Enei została zawieszona na dłużej. Inwestorzy, którzy wciąż liczyli na wezwanie, zweryfikowali swoje podejście, stąd te spadki — wyjaśnia Kamil Kliszcz, analityk DI BRE.

Jego zdaniem, tendencja spadkowa może utrzymać się jeszcze przez kilka dni, bo wiadomość jest świeża i część inwestorów być może nie podjęła decyzji, jak się zachować. Analityk dodaje, że sceptycy już wcześniej zdyskontowali mało optymistyczne prognozy dotyczące finału prywatyzacji Enei, więc kurs obniżał się już od pewnego czasu.

Minister niewinny

Czy skarb zawinił wobec inwestorów, długo prowadząc przetarg, który zakończył się rozczarowaniem i spadkiem kursu? W opinii analityka, nie można mieć pretensji do ministra.

— Sprzedający oczekiwał spełnienia jego warunków. Nie udało się, więc do sprzedaży nie doszło. Trudno kogoś za to winić. To prawda, że emocje były rozgrzane, ale takie ryzyko musi być wpisane w grę pod wezwanie — uważa Kamil Kliszcz.

Podobną opinię ma Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (SII).

— Trudno mówić o winie resortu skarbu. Rzeczywiście wielu inwestorów mogło rozczarować się Eneą, bo liczyli na to, że przetarg uda się dopiąć. Nie sądzę jednak, żeby nieudana transakcja podważyła zaufanie do giełdowych ofert skarbu, na których kupujący z reguły wychodzą dobrze — mówi Piotr Cieślak, wiceprezes SII.

Sposób na spadki

Minister może osłodzić inwestorom gorycz rozczarowania. Zdaniem Kamila Kliszcza, receptą na spadek kursu może być wyższa dywidenda z Enei.

— Ministerstwo już sygnalizowało, że 30 proc. zysku do wypłaty dla akcjonariuszy to odpowiedni poziom dla PGE i Tauronu, ale w przypadku Enei —minimalny, zwłaszcza jeśli nie dojdzie do prywatyzacji. Myślę, że gdyby było to, powiedzmy, 60 proc., rynek zareagowałby pozytywnie — ocenia analityk.

Mimo to inwestorom zaleca przesiadkę na inne spółki energetyczne, które — jego zdaniem — w kontekście odroczenia prywatyzacji Enei mogą być bardziej atrakcyjne.

— Za taką alternatywę uważam Tauron, który w większym stopniu niż Enea będzie beneficjentem oczekiwanego wzrostu cen energii, bo — w przeciwieństwie do spółki z Poznania — dysponuje własnymi źródłami paliwa,. Ich brak w przypadku Enei nie pozwoli jej w pełni skorzystać na wzrostach — mówi Kamil Kliszcz.

Wkrótce powtórka

Paweł Puchalski, analityk BZ WBK, ma dla inwestorów inną propozycję. Zaleca uzbrojenie się w cierpliwość, której skarb —jego zdaniem — nie wystawi na poważną próbę, i ponowną inwestycję w Eneę za pół roku.

— Z komunikatu ministerstwa wynika, że zamierza ponowić prywatyzację Enei, gdy inwestycja w Kozienicach będzie na tyle zaawansowana, że już nie da się z niej łatwo wycofać. Taki status będziemy mieli już za kilka miesięcy. Dlatego spodziewam się rozpisania kolejnego przetargu tuż po wyborach, czyli jesienią, a najpóźniej zimą — mówi Paweł Puchalski.

Jego zdaniem, najczarniejszy scenariusz dla Enei to rezygnacja z wprowadzenia do spółki inwestora i sprzedaż kolejnych pakietów akcji na GPW.

— Byłoby to rozwiązanie bardzo niekorzystne pod każdym względem, z wyjątkiem czasu realizacji transakcji. Z całą pewnością nie jest to sposób na maksymalizację przychodów do państwowej kasy. Resort mógłby po niego sięgnąć tylko w desperacji. Dlatego uważam to za mało prawdopodobne — dodaje Paweł Puchalski.