Kreatywność klasy politycznej w wymyślaniu wciąż nowych pól konfrontacji jest nieograniczona. Każdego ranka możemy oczekiwać nowego utworu na szczycie tej listy przebojów. Właśnie wdarła się tam, raczej na krótko, kwestia fotoradarów.
Rząd postrzega owych statycznych, ale pracujących bez nadgodzin w słońcu i deszczu stróżów prawa jako główny środek do okiełznania szaleństwa kierowców. Opozycja ostro krytykuje największą w UE dynamikę wzrostu liczby fotoradarów i postuluje ich ograniczenie wyłącznie do takich miejsc, jak okolice szkół czy szpitali.
Pobocznym wątkiem tego starcia jest straszliwie niewygodne dla polityków, złośliwe wręcz odkurzanie przez media archiwów. Przypominamy pewien cytat z twórczości premiera Donalda Tuska, który sześć lat temu jako przywódca opozycji grzmiał na premiera Jarosława Kaczyńskiego: „Tylko facet, który nie ma prawa jazdy, może wydawać takie pieniądze na fotoradary…”.
Trudno uniknąć refleksji, że opozycji, niezależnie od jej barwy, wolno bezkarnie pleść wszystko, niczym w sądzie broniącemu się oskarżonemu. Dopiero po przesiadce na fotel decydenta przechodzi się, zachowując sądową poetykę, do kategorii świadka, w której bezwzględnie obowiązuje prawdomówność. Hm, tylko teoretycznie…