Fakty i mity o polskiej wołowinie

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2019-02-10 22:00

Po ujawnieniu nielegalnego procederu uboju chorych krów w jednym z polskich zakładów rozpętała się burza w całej UE. Również medialna, pełna nieprawdziwych informacji

Przeczytaj tekst i dowiedz się:

  • Czy eksport wołowiny już się załamał

 

  • Czy są już pierwsze biznesowe ofiary afery wołowi nowej

 

  • Czy wszyscy producenci dostają rykoszetem

Tydzień temu w programie Superwizjer dziennikarze TVN pokazali nielegalny proceder uboju chorych krów w ubojni w Ostrowi Mazowieckiej, a w ciągu tygodnia wiele krajów unijnych odcinało się w różny sposób od polskiej wołowiny — było i karcenie, i straszenie zablokowaniem importu z Polski, były też apele o stworzenie jednej unijnej superinspekcji sanitarnej, która kontrolowałaby żywność unijną, oraz wizytacja unijnych audytorów naszych weterynarzy. Tematem żyły media krajowe i zagraniczne. W „PB” zestawienie wybranych faktów i mitów — o wołowym biznesie i skutkach afery.

1. Jak eksport się załamie, to będzie po branży

Tak, zdecydowana większość, bo 80- -85 proc. mięsa wyjeżdża z kraju od lat, a na większe poruszenie w spożyciu na krajowym rynku już nikt nie liczy. Spożycie rośnie, ale bardzo powoli. Branża przeżyła już jedno eksportowe załamanie związane z dwuletnim zakazem uboju rytualnego. Wiadomo, że mięso z ubojni w Ostrowi Mazowieckiej trafiło na kilkanaście rynków unijnych — poza Polską są to: Estonia, Finlandia, Francja, Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia, Portugalia, Rumunia, Hiszpania, Szwecja, Niemcy i Słowacja.

2. Eksport już się załamuje

Na razie klienci z różnych stron świata próbują raczej wykorzystać sytuację do wynegocjowania niższych stawek za zakupy.

— Nasi odbiorcy reagują różnie — gros jest spokojnych, bo bezpośrednio nadzorują proces uboju u nas, więc wiedzą, jak to w naszym zakładzie wygląda. To, że klienci wysyłają swoich audytorów, jest całkiem normalne. Zupełnie normalne, tzn. standardowe, jest to, że jako producenci jesteśmy objęci stałym nadzorem weterynaryjnym. Tak wyglądają standardy w branży, a nie tak jak to było w zakładzie w Ostrowi Mazowieckiej. Niektórzy odbiorcy zareagowali jednak nerwowo — wstrzymano nam odbiór mięsa w Arabii Saudyjskiej i czekamy na dalsze wieści. Oczywiście wraz z wybuchem afery pojawiły się zaraz sygnały, że skoro wizerunek polskiego mięsa tak traci na arenie międzynarodowej, to klienci chcą negocjować lepsze stawki. To jednak należy chyba uznać za typowe biznesowe zachowanie w takiej sytuacji — komentuje Tomasz Kubik, prezes Zakładu Przemysłu Mięsnego Biernacki.

3. Są pierwsze biznesowe ofiary

Afera miała uderzyć rykoszetem w część słowackich zakładów mięsnych, które nabyły feralną polską wołowinę. Negatywne skutki — jak napisał dziennik „Pravda” — już odczuwa m.in. firma Cimbaľák z Bardejowa. Zakład kupił 114 kg mięsa, ale nie bezpośrednio w polskiej rzeźni, lecz od certyfikowanego pośrednika, i odsprzedał je innym podmiotom. Jego przedstawiciele podkreślają, że u żadnego z nabywców nie stwierdzono konsekwencji zdrowotnych, a mimo to znalazł się na cenzurowanym. Przedsiębiorstwo czuje się ofiarą afery. Apele o to, by państwowa inspekcja weterynaryjna oczyściła imię firmy, niewiele dały, kolejni odbiorcy rezygnują ze współpracy. Doszło do tego, że w zeszłym tygodniu Cimbaľák zapowiedział zwolnienia grupowe. Pracę może stracić nawet 100 pracowników firmy.

4. Wszyscy producenci dostają rykoszetem

Ubojnia sfilmowana z ukrycia przez dziennikarzy Superwizjera zajmowała się ubojem bydła mlecznego, a więc produkcją na najtańszą, najbardziej masową półkę wołową.

— To oczywiście fatalna sytuacja, ale nam jako producentowi wołowiny kulinarnej pomogła w biznesie. Ludzie jedli, jedzą i będą jeść wołowinę, a wraz z kolejnymi aferami rośnie ich świadomość i potrzeba pozyskiwania wiedzy o pochodzeniu mięsa. Jest więc pole do popisu dla wołowiny kulinarnej, pozyskiwanej nie z ras mlecznych, lecz właśnie mięsnych, oraz dla producentów, którzy pokazują drogę mięsa od pola do stołu. My świadomie zrezygnowaliśmy z pośredników i dzięki temu wiemy, co i kiedy się dzieje z produktem na każdym etapie. Można też wprowadzić system monitoringu na ogromną skalę całego przemysłu i to jest coś, co buduje wiarygodność kraju jako producenta. Zrobił to Urugwaj, a my jako przedstawiciele branży postulujemy. Chodzi o monitoring — od urodzenia do konsumpcji, tak żeby było wiadomo, skąd bydło pochodzi, jaką ewolucję przeszło, jaki jest jego wiek — przekonuje Mariusz Białek, duży hodowca bydła rasy Hereford.

5. Przez tę aferę Czesi zaczęli odrzucać polskie produkty

Polska żywność od dawna ma w Czechach złą prasę, a każdy przypadek wykrytych nieprawidłowości jest tam nagłaśniany. Latem zeszłego roku Miroslav Toman, minister rolnictwa, zapowiedział nawet, że wprowadzi embargo dla tych polskich eksporterów, którzy kolejny raz zostaną złapani na sprzedaży produktów, które nie spełniają norm. Potem był pomysł, by w związku z przypadkami afrykańskiego pomoru świń obowiązkowo badać wszystkie transporty wwożonej do Czech wieprzowiny. Ostatnia afera mięsna dodatkowo podgrzała takie nastroje. Czeskie władze w czterech z pięciu graniczących z Polską województwach wprowadziły wzmożone kontrole ciężarówek wwożących żywność i ponownie postraszyły wprowadzeniem zakazu importu. W piątek resort rolnictwa postanowił przypomnieć wszystkie przypadki polskich produktów spożywczych, które trafiły do czeskich sklepów, a nie spełniały norm. Na swojej stronie na Facebooku umieścił więc fotografie aż 133 takich produktów wraz z opisem, kiedy je oferowano i na czym polegała ich szkodliwość. Znalazły się tu więc jabłka zawierające pestycydy, warzywa zawierające metale ciężkie, produkty wędliniarskie i nabiał nie spełniające norm i oczywiście sól przemysłowa, którą siedem lat temu sprzedawano jako spożywczą.

6. Lekarz pilnuje interesu właściciela ubojni, bo jest od niego zależny

— W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, że lekarz bardziej pilnuje interesu właściciela zakładu, bo jest uzależniony od właściciela ubojni (…). Zakłady dalej będą płaciły, ale do inspekcji weterynaryjnej, a nie konkretnemu lekarzowi weterynarii — powiedział w radiowej Trójce Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa, cytowany przez portal TVP Info.

Wśród weterynarzy zawrzało. Kończą tworzyć pełne sprostowań pismo, bo czują, że to oni mają być kozłem ofiarnym, a nie problemy systemowe, na które głośno narzekają od lat.

— Na podstawie rozporządzenia o opłatach powiatowy lekarz weterynarii wystawia rachunek rzeźni za czynności wykonane przez lekarza urzędowego, a pieniądze wprost trafiają do skarbu państwa. Ów lekarz urzędowy, na podstawie rozporządzenia o wynagrodzeniach i miesięcznego zestawienia wykonanych czynności, otrzymuje wynagrodzenie z budżetu państwa. Są to więc dwa różne strumienie pieniędzy, tzn. nawet jeśli rzeźnia zbankrutuje i nie zapłaci, to lekarz i tak pieniądze dostaje. Jakieś 20 lat temu lekarze urzędowi wyznaczeni przez powiatowego lekarza weterynarii wystawiali faktury rzeźni, i to rzeźnia im płaciła, ale to dawno miniona rzeczywistość — mówi Marek Wisła, wiceprezes Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej.

7. Sytuacja kadrowo-finansowa weterynarzy jest katastrofalna

— Od bardzo długiego czasu alarmujemy, że brakuje lekarzy. To nie jest stan niedotlenienia mięśnia sercowego, lecz zawał. Rokrocznie z pracy odchodzi około 160 weterynarzy i nie mamy kim ich zastąpić, a obowiązków przybywa. Odchodzą najbardziej wykształceni, doświadczeni. Od kilku lat prowadzimy walkę z ASF, co oznacza, że mamy jeszcze więcej czynności do wykonania. W coraz większej liczbie powiatów jest zaledwie jeden lekarz, on nie jest w stanie wszystkiego opanować. Jednocześnie przemysł rolno-spożywczy cały czas się rozwija — i hodowla, i ubój, i przetwórstwo, więc tym bardziej potrzebujemy coraz większej liczby pracowników. Rośnie też eksport — przecież to weterynarze negocjują umowy z kolejnymi krajami, a potem wystawiają świadectwa eksportowe. Sytuacja jest naprawdę dramatyczna i afera w Ostrowi Mazowieckiej jest tego przykładem — mówi Marek Wisła.

Współpraca: Bartłomiej Mayer