Fala zza Wielkiego Muru

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-05-05 20:00

Gdy najpotężniejsze gospodarki świata są na wojennej ścieżce, Europa staje przed ryzykiem zalania rynku przez tanie towary z Chin.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • dlaczego chińskie towary mogą zalać europejski rynek
  • co to może oznaczać dla polskiej i unijnej gospodarki
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W erze Trumpa 2.0 trudno o jednoznaczne wnioski, ale coraz więcej wskazuje na to, że amerykańska administracja ostatecznie nie rzuci rękawicy całemu światu, lecz skupi się na Pekinie (pozostawiając sobie jednak przestrzeń na ewentualne kompromisy w konkretnych obszarach). Świadczy o tym ogłoszenie 90-dniowego zawieszenia wzajemnych taryf, z wyraźnym wyjątkiem dla importu z Chin, wobec którego stawka celna wzrosła drastycznie. Co to oznacza dla Polski i Europy?

W europejskich sklepach będzie jeszcze więcej chińskich towarów – od elektroniki przez odzież aż po meble i zabawki. Towary z Chin, które wcześniej lądowały na sklepowych półkach w Kalifornii, Teksasie, Arizonie, mogą lądować w Niemczech, Francji, we Włoszech czy w Polsce. Stanie się to, co wydarzyło się po 2018 r. w związku z pierwszą poważną salwą wojny handlowej USA-Chiny. Wówczas w reakcji na cła administracji Trumpa chińscy eksporterzy przyspieszyli ekspansję na rynek europejski, przekierowując towary wcześniej wysyłane do USA. W 2018 r. udział Chin w całkowitym imporcie towarów do Polski wynosił 7,9 proc., by w kolejnych latach wzrosnąć do odpowiednio 8,9 proc. w 2019, 10,2 proc. w 2020 oraz 10,8 proc. w 2021 r.

Ten efekt przekierowania chińskiego handlu na europejski rynek jeszcze lepiej widać, gdy bierze się pod uwagę tylko import towarów objętych amerykańskimi cłami w latach 2018-19 (m.in. stal i aluminium, meble, elektronika i tekstylia). W Polsce import tych towarów z Chin wzrósł niemal dwukrotnie w latach 2018-22: z 940 mln EUR do 1500 mln EUR.

Ktoś mógłby zarzucić, że te wszystkie zjawiska pokazane wyżej mogły wynikać ze zwiększonego popytu zagranicznego na chińskie – niezwykle atrakcyjne cenowo – towary. To do pewnego stopnia prawda. Ale jak pokazuje badanie przeprowadzone przez ekonomistów EBC, amerykańskie restrykcje handlowe doprowadziły do statystycznie istotnego zwiększenia eksportu Chin do krajów strefy euro o ok. 2-3 proc. w latach 2012-23. Dla krajów Azji Południowo-Wschodniej ten efekt był jeszcze silniejszy w okolicach 4 proc. Chociaż badanie nie dotyczy Polski, te efekty mogą być podobne albo nawet silniejsze, zważywszy na fakt, że chińskie towary bardziej spenetrowały polski rynek niż największe gospodarki strefy euro.

Tym razem chińscy producenci mogą nie tylko zwiększyć udziały rynkowe, ale wręcz zalać Europę swoimi towarami. Obecna runda wojny handlowej różni się bowiem znacząco od poprzedniej, ma bardziej radykalny wymiar. W latach 2018-19 amerykańskie cła na chińskie towary sięgały maksymalne 25 proc. i dotyczyły wybranych produktów. Dziś obejmują niemal wszystko ze stawką 125 proc. W rezultacie relokacja chińskiego eksportu do innych regionów, w tym UE i Polski, może być znaczne intensywniejsza.

To oznacza większą konkurencję, presję dezinflacyjną i niższe stopy procentowe, co byłoby – średnio rzecz biorąc - korzystne dla konsumpcji, inwestycji oraz wzrostu gospodarczego. Ale w głośnym wywiadzie udzielonym "The Atlantic" David Autor, ekonomista, który jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na ciemne strony globalizacji, słusznie wskazuje, że „[…] przeciętnie wolny handel ma tendencję do poprawiania sytuacji ludzi. Problem w tym, że nikt nie żyje w warunkach przeciętnych”. Jedni tracą, drudzy zyskują, a straty mogą być większe niż zyski. Druga strona medalu jest bowiem taka, że konkurencja ze strony chińskich produktów wywołuje presję na marże, tłumi wzrost produktywności rodzimych firm (potwierdzają to badania), a ostatecznie może doprowadzić do tzw. chińskiego szoku: gwałtownego wzrostu importu towarów z Chin, który wypycha krajowych producentów z rynku, powoduje utratę miejsc pracy i stagnację płac w przemyśle.

Dlatego na dłuższą metę trudno wyobrazić sobie sytuację, w której Komisja Europejska pozostaje bierna wobec głębszej penetracji europejskich rynków przez chińskie towary. Oznacza to prawdopodobnie wzmocnienie arsenału środków ochrony rodzimego przemysłu. Wkroczyliśmy w erę aktywnej polityki przemysłowej i wszystko wskazuje na to, że pozostaniemy w niej na długo.