Filozoficzny spór o pieniądze

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2019-12-29 22:00

Świąteczne dni były okresem przygaszenia ostrego sporu politycznego o ustrojową zmianę ustaw sądowych.

Strony jakby zastygły w okopach. Przed świętami PiS swoimi 233 głosami (spośród 235, potwierdziło się zdyscyplinowanie klubu) przeforsowało w Sejmie systemowe zawłaszczenie sądownictwa. Na posiedzeniu 15-17 stycznia 2020 r. opozycyjny Senat także potwierdzi frekwencyjną dyscyplinę i ustawę odrzuci. Następnie Sejm znowu głosami PiS odrzuci senackie odrzucenie i przekaże prezydentowi swoją wersję z 20 grudnia.

Nawet w święta trwała jednak polityczno-ideologiczna wojenka na innym froncie. Za sprawą wypowiedzi kościelnego hierarchy błyskawiczną karierę zrobił odkurzony termin ekologizm. Może zostać nawet słowem grudnia, chociaż na tytuł słowa całego odchodzącego roku szans nie ma. Strona rządowa uznaje ekologizm za wroga, w odróżnieniu od ekologii. Takie odkrywanie różnicy między wywodzącymi się z greki pojęciami jest wyważaniem dawno otwartych drzwi. Ekologia to nauka wyodrębniona w XIX wieku z biologii, badająca stosunki między organizmami a ich środowiskiem. Ekologizm zaś jest ukształtowanym w XX wieku prądem filozoficznym. Podejmuje problemy ochrony środowiska oraz miejsca człowieka w świecie, zależności decydujące wręcz o warunkach przetrwania ludzkości.

W tym kontekście na finiszu 2019 r. trudno nie zapytać o ekologiczną filozofię tzw. dobrej zmiany. Na szczycie Rady Europejskiej 12-13 grudnia premier Mateusz Morawiecki potwierdził swoje całkowite osamotnienie w gronie prezydentów/premierów, w tym również Grupy Wyszehradzkiej. W przyjmowanych jednomyślnie konkluzjach wymyślono pokrętną formułę, aby cokolwiek można było przyjąć: „RE zatwierdza cel polegający na osiągnięciu przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r., zgodnie z celami porozumienia paryskiego. Na tym etapie jedno państwo członkowskie nie może, jeżeli o nie chodzi, zobowiązać się do realizacji tego celu; RE wróci do tej kwestii w czerwcu 2020 r.”. Szczyt jedynie przyjął polską obstrukcję do wiadomości i dał rządowi pół roku do namysłu.

Zdecydowanie bardziej opłacalne politycznie i finansowo byłoby potwierdzenie przez Polskę daty 2050. Oczywiście z warunkiem skierowania przez UE do naszej energetyki pieniędzy w kwotach realnie umożliwiających jej dekarbonizację. Takie postawienie sprawy brzmiałoby zupełnie inaczej. Zwłaszcza, że wiele państw — na ich czele Niemcy — z góry przewiduje wielkie trudności z wypełnieniem idealistycznego zobowiązania terminowego 2050. Poza tym unijna praktyka potwierdza, że plany często okazują się niewykonalne. Podręcznikowy przykład to tzw. strategia lizbońska, której celem było uczynienie UE w dekadzie 2000-10 najbardziej dynamicznym i konkurencyjnym regionem gospodarczym świata. Za przyczyny jej plajty uznano zbyt obszerny program, słabą koordynację, sprzeczne cele oraz brak politycznej determinacji państw członkowskich. Co jednak ważne — została przyjęta jednomyślnie i tak samo zgodnie później uznana za niezrealizowaną. Podczas dokonywanych co dekadę przeglądów również strategia klimatycznej neutralności 2050 będzie poddawana krytycznej korekcie. Na razie jednak wspólnota przyjmuje do wiadomości, że w jej ekologicznej zagrodzie biega jedna czarna owca.