Galopem po zyski

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2015-04-24 00:00

Niedoszły socjolog do rolniczych korzeni dorzucił adrenalinę i żyłkę inwestorską. W Kozienicach wskrzesza legendę stadniny koni wyścigowych. Aleksander Kiljańczyk, właściciel spółki AK-Agro i prezes Stadniny Koni w Kozienicach, miłość do końskich gonitw chce zaszczepiać Polakom.

„Łubudubu, niech żyje nam prezes naszego klubu!” — chciałoby się zaśpiewać, wchodząc do gabinetu Aleksandra Kiljańczyka. Choć to nie klub, lecz stadnina, a na drzwiach wisi — nieaktualna już — tabliczka „dyrektor”. Za to klimat jak przystało na stadninę z 91-letnią historią, z której w Polskę wybiegły dziesiątki czempionów.

Tworzy go m.in. kilka rzeźb z końmi, ze 20 statuetek i pucharów (stoją na potężnej szafie) i dziesiątki kolorowych tzw. flocków — szarf za wygranie gonitw. Są więc flock z napisem „Miss Kasztanki” oraz nagrody od „Ekspressu Wieczornego” i Radiokomitetu. Mosiężny puchar Prezesa Rady Ministrów z 1960 r. waży ze 30 kilo.

— Wszędzie w biurach beton, szkło, połysk, a ja postawiłem na tradycję w sferze wizualnej, choć w kwestiach zarządczych, biznesowychzrobiłem tu rewolucję — śmieje się Aleksander Kiljańczyk na sugestię, że kultywuje klimaty rodem z „Misia”. Bo, jak twierdzi, żeby robić biznes na koniach wyścigowych, trzeba mieć z tego fun, czuć adrenalinę, ale też mieć pomysł, jak na tych emocjach nie popaść w depresję.

— W branży żartujemy, że jeśli chcesz zostać milionerem, hodując konie, to najpierw musisz być miliarderem — kwituje prezes i właściciel stadniny.

Miliarder na madzie

O kozienickiej placówce pierwszy raz głośno było w 1922 r., gdy w ministerstwie rolnictwa zapadła decyzja, by w centralnej Polsce, właśnie w Kozienicach, założyć stadninę koni wyścigowych pełnej krwi angielskiej. Ściągnięto zatem menedżment i nieco zwierząt z Janowa Podlaskiego i w 1924 r. stadnina zaczęła żywot jako firma państwowa. I w takiej też formule dotrwała do 2012 r. Wówczas zdecydowano o prywatyzacji wieloletniej chluby Kozienic, z której stajni wyszły konie wygrywające wszystkie najważniejsze gonitwy rozgrywane między Bugiem a Odrą.

Ale zwycięstwa niekoniecznie szły w parze z sukcesami ekonomicznymi: państwowa placówka w III RP notorycznie notowała straty (liczone w setkach tysięcy złotych) przy przychodach 1-1,5 mln zł rocznie. Zadłużenie stadniny oscylowało wokół 5 mln zł. Nic więc dziwnego, że gdy ministerstwo skarbu zorganizowało licytację od kwoty wywoławczej 3,2 mln zł, nikt się nie rzucił do podbijania stawki. Chętny był tak naprawdę jeden. Czyżby ekonomiczny samobójca? A może nieznany miliarder?

— Zadłużenie było niemałe, wyzwania również. Miałem jednak pomysł na tę inwestycję, widziałem tam nie tylko konie, ale i 200 hektarów żyznej gleby, tzw. mady wiślanej. A skoro tak, to nie tylko konie i uprawy roślinne, ale też trzecia noga — hodowla bydła — tłumaczy 33-letni Aleksander Kiljańczyk i dodaje pół żartem, pół serio, że w końskim biznesie grunt to umieć równoważyć straty. Rezultat? Stadnina dzieląca swój areał z bydłem jest rentowna, spłaciła już 60 proc. dawnych zobowiązań.

Socjolog z ziemi

Zapytacie państwo, skąd 33-latek, absolwent socjologii na warszawskiej SGGW, ma taki rozmach? Z rodziny. — Cała moja familia ma silne korzenie rolnicze, więc liczyłem się z tym, że i tak skończę jako człowiek zawodowo związany z ziemią.

Mamy spore gospodarstwo nieopodal Piaseczna. Tak, wszyscy się śmieją, co to za rolnicy spod Warszawy, ale naprawdę takie położenie ma same plusy, podobnie jak w przypadku stadniny — uważa Aleksander Kiljańczyk. Stanisław, ojciec Aleksandra i zarazem senior rodu, to w lokalnej społeczności postać nietuzinkowa. Dość powiedzieć — działacz, biznesmen i miłośnik koni. To Stanisław Kiljańczyk wiosną 1983 r., w 300. rocznicę Wiktorii Wiedeńskiej, wyruszył do Wiednia śladami Jana III Sobieskiego. Oczywiście konno.

— Tata zaraził mnie miłością do koni, od zawsze były w rodzinie. Ale dobry biznes robimy na hodowli mięsnej rasy bydła, pogłowie stada liczy 250 sztuk i wciąż rośnie. Odbiorcami są restauracje serwujące najlepsze steki w Warszawie — mówi Aleksander Kiljańczyk, który prowadzi również kilka innych interesów. Od kilku lat para się obrotem ziemią w rejonie Warszawy, tam też (w Magdalence) zaczyna budowę osiedla na 100 mieszkań.

— Jednak przez trzy dni w tygodniu jestem w Kozienicach — zaznacza. Kupując stadninę z tradycjami, Kiljańczyk nie zobowiązał się do ich kontynuacji. Teoretycznie mógłby więc zamiast koni trzymać jedynie krowy. Ale tu nie chodzi tylko o łatwy zarobek. Poszedł za ciosem: remontuje obiekty, zwiększa liczbę koni w stadninie (60 własnych plus 40 w pensjonacie), szykuje się do kolejnego sezonu wyścigowego.

— Do sezonu zgłosiłem 14 koni, w komórce mam cały kalendarz startów. Mam w swoich stajniach kilku faworytów, choć powiedzmy sobie szczerze — z nagród nie jest łatwo wyżyć — podkreśla gospodarz.

Jedynym organizatorem wyścigów konnych w Polsce jest Totalizator Sportowy, gwarantujący rokroczną pulę nagród w wysokości 8 mln zł. W zeszłym roku konie biegające w barwach SK Kozienice wygrały cztery pomniejsze gonitwy i zgarnęły łącznie około 30 tys. zł nagród.

— Rozwój tego sportu blokują ograniczenia wynikające z ustawy hazardowej, przez co praktycznie nie ma punktów, w których można obstawiać gonitwy. Także przez internet nie jest to możliwe, jednak jako środowisko pracujemy nad tym, by zmienić niekorzystne przepisy — mówi Aleksander Kiljańczyk.

Inwestor już wdraża swój inny pomysł — za 2-3 tys. zł miesięcznie można dzierżawić w kozienickiej stadninie konia wyścigowego i liczyć nie tylko na emocje podczas wyścigów, ale i zgarniać ewentualne zyski z nagród. Docelowo SK Kozienice ma być domem dla niejednej stajni wyścigowej.

— Pomaga nam położenie, bliskość toru na Służewcu. Podbój Europy — jeśli już — to plan na dziesięciolecia. Na pewno nie będę teraz kupował słynnego czempiona za miliony euro, jednak zakładam, że za 2-3 lata branża wyścigowa nad Wisłą złapie drugi oddech, zacznie przyciągać widzów. Bo spędzenie dnia na torze wyścigowym to bardzo fajne przeżycie — opowiada inwestor. Zatem wbrew obawom niektórych konie w Kozienicach galopują żwawo na prywatnym garnuszku. Więcej: pędzą w imię zysków. Zgodnie z zasadą, że pańskie oko konia tuczy.

Aleksander Kiljańczyk

Właściciel spółki AK-Agro, która zajmuje się m.in. działalnością usługową wspomagającą produkcję roślinną, chów i hodowlę zwierząt gospodarskich, a także obróbką nasion do rozmnażania roślin. Prezes Stadniny Koni Kozienice.