„GARBUS” POMAGA ZAWIERAĆ UMOWY
W auto dla ludu koneserzy potrafią zainwestować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych
SIŁA FANTAZJI: Możliwości przerabiania „garbusów” są praktycznie nieograniczone. Wszystko zależy od fantazji i grubości portfela — mówi Mirosław Serafin, właściciel firmy Garbus Hobby.
fot. Borys Skrzyński
DUCHOWY INTERES: Każda złotówka włożona w ten samochód, to inwestycja w coś, co ma duszę, dlatego tak wielu ludzi rujnuje się dla „garbusa” — śmieje się Adam Ziółkowski, właściciel warsztatu specjalizującego się w naprawach i przeróbkach tego modelu.
fot. ARC
Nieustająca moda na „garbusa” dała szansę przetrwania wielu drobnym warsztatom samochodowym. To auto, przeznaczone kiedyś dla przeciętnego użytkownika, zyskało opinię pojazdu kultowego. Dla podkreślenia tej niezwykłości, inwestuje się w niego niemałe sumy. Okazuje się, że taki oryginalny wóz pomaga czasem w interesach, a nawet zwiększa atrakcyjność turystyczną pewnej polskiej miejscowości.
Zjawisko „garbusomanii” istnieje w Polsce od paru lat. Przyszło — jak wiele mód — z Zachodu, gdzie stanowi prawdziwy fenomen. Funkcjonują tam fankluby, sprzedawane są czasopisma i gadżety dla miłośników tego najbardziej znanego na świecie samochodu. Tak naprawdę ta moda to już całkiem poważny przemysł, obsługujący pasjonatów tego pojazdu. W naszym kraju „garbusomania” nie ma może aż tak wielkiego rozmachu jak w bogatszych krajach, jednak miłośnicy garbatych pojazdów są zdolni wyłożyć każde pieniądze na swoje hobby.
— O sile tego rynku świadczy chociażby to, że nadal się produkuje w Europie części do wszystkich modeli tego typu Volkswagena, chociaż samo auto nie jest składane na naszym kontynencie od 1973 roku — twierdzi Adam Ziółkowski, właściciel warsztatu samochodowego, specjalizującego się w obsłudze „garbusów”.
Nie jest jedyny. W Polsce powstało wiele warsztatów, sklepów i tzw. szrotów specjalizujących się w obsłudze wyłącznie tego auta.
— W naszym kraju mamy kilka tysięcy „garbusów”. W wiele z nich właściciele stale inwestują pieniądze, by ulepszyć i upiększyć swój wehikuł. Tylko w Warszawie działa sześć punktów, które pracują na rzecz takiej klienteli — mówi Adam Ziółkowski.
Wyrzeźbić auto
Moda na ten pojazd sprawiła, że nie jest to samochód tani. Prawdziwy koneser stara się również włożyć jak najwięcej wysiłku i środków, by jego auto prezentowało się najwspanialej.
— Koszty przeróbki wynoszą przeciętnie około 20 tys. zł. Ale zdarzają się znacznie droższe zlecenia. Górna granica nie istnieje — mówi Mirosław Serafin, właściciel firmy Garbus Hobby.
Przeróbki mogą objąć nie tylko odrestaurowanie samego samochodu, ale twórcze ukształtowanie całej jego bryły. Wynik takich działań często bardzo znacznie różni się od oryginału. Taki wehikuł wart jest tyle, co średniej klasy nowe auto.
— Produkowane są całe fragmenty karoserii, które mogą zmienić diametralnie kształt wozu. Używa się ich do przeróbek bardziej typowych. Niektóre karoserie „rzeźbione” są jednak ręcznie, by uzyskać nową, oryginalną formę — mówi Mirosław Serafin.
— Przy kształtowaniu nowego wyglądu wozu fantazja dominuje nad ekonomią. Robi się rzeczy często zupełnie nie związane z jakością, a nawet ogólnym wyglądem auta, na przykład chromuje się bloki i elementy silnika. Innym kosztownym kaprysem może być wstawienie jednostki napędowej np. z Alfy Romeo, przy zachowaniu oryginalnego wyglądu zewnętrznego — śmieje się Adam Ziółkowski.
Takie rzeczy jak lakier metalik, aluminiowe felgi i skórzana tapicerka, to tylko niezbędne dodatki. A wszystko to kosztuje niemało, zważywszy że nawet zwykłe części należą do bardzo drogich. Modne jest przerabianie „garbusów” na kabriolety. W naszym klimacie taki samochód jest już tylko ekskluzywną zabawką. Prosty, składany dach do takiego kabrioletu, sprowadzony z Niemiec, kosztuje półtora tysiąca DM.
Rodzinna pamiątka
„Garbus” stał się ulubioną zabawką wielu ludzi interesu.
— Jeden z moich klientów, który jest biznesmenem, chwalił się, że jeździ podpisywać kontrakty swoim „garbusem”. Podobno o wiele lepiej to działa na partnerów negocjacji niż luksusowa limuzyna. Po jednej z takich udanych transakcji dostałem zamówienia na „garbusy” od partnerów handlowych tego biznesmena — opowiada się Mirosław Serafin.
O popularności tego samochodu wśród elit finansowych może również świadczyć częstość wykorzystywania go w reklamie.
Istnieje oczywiście rzesza miłośników, którzy nie należą do najbogatszych. Nie mogą oni zazwyczaj pochwalić się kosztownymi przeróbkami, nadającymi oryginalny sznyt ich pojazdom.
— Są też „garbusy” które właściciele traktują jak rodowe srebra. Remontowałem kiedyś samochód, który szykowany był dla trzeciego pokolenia w rodzinie. Właścicielka, 70 letnia pani, chciała go przekazać wnukowi. Koszty takich restauracji bywają olbrzymie, bo samochody mają po trzydzieści, czterdzieści lat — opowiada Adam Ziółkowski.
Strażnicy kultu
— W Polsce jest miejscowość, o której można powiedzieć, że niemalże żyje z „garbusów”. To Dobre Miasto z województwa warmińsko-mazurskiego. Mieszka w nim prężna grupa zapaleńców. Organizują oni najsłynniejsze i największe w Polsce zloty garbusiarzy. Dla mieszkańców niezbyt bogatego regionu to taka szansa na przyciągnięcie turystów, jak koncerty rockowe dla Jarocina — śmieje się Adam Ziółkowski.
W Dobrym Mieście ma podobno powstać pomnik „garbusa”, dobroczyńcy regionu.