GDDKiA nakłada absurdalne kary

Katarzyna KapczyńskaKatarzyna Kapczyńska
opublikowano: 2012-11-07 00:00

5 tys. zł za zajęte miejsce parkingowe — to nie żart, to wartość kary wymierzonej przez drogową dyrekcję.

— Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) może ukarać wykonawcę czy inżyniera kontraktu za wszystko, my nie możemy nic — twierdzi Tomasz Latawiec, prezes Stowarzyszenia Inżynierów, Doradców i Rzeczoznawców (SIDIR). Przykładów absurdalnych kar jest bez liku. Firma nadzorująca budowę autostrady A1 między Łodzią a Toruniem dostała karę za… zajęte miejsce parkingowe.

„Zamawiający zwraca uwagę, że pomimo oznakowania miejsc parkingowych dla zamawiającego przed siedzibą ZBM w Kutnie są one niedostępne zgodnie z przeznaczeniem, co (…) pociąga za sobą naliczenie kary w wysokości 5000 PLN (dokumentacja fotograficzna do wglądu u zamawiającego” — czytamy w piśmie dotyczącym kar związanych z kontraktem A1, naliczonych przez łódzki oddział GDDKiA.

Lech Witecki, szef GDDKiA, podkreśla jednak, że często wykonawcy są sami sobie winni. Podaje przykład Mostostalu Warszawa, lidera konsorcjum, które zbudowało fragment autostrady A2 między Łodzią a Warszawą. W trakcie realizacji nie dostarczyło jednak — mimo upomnień przez inżyniera kontraktu — zaktualizowanego harmonogramu prac, narażającsię na naliczenie 80 tys. zł kary dziennie. W efekcie uzbierało się ponad 20 mln zł. Giełdowa spółka nie komentuje sprawy, ale według nieoficjalnych informacji „PB”, próbowała dostarczyć harmonogram.

— Tylko inżynier kontraktu nie chciał go przyjąć, bo wykonawca wpisał w harmonogramie późniejszą, niż pierwotnie planowano, datę zakończenia robót, argumentując, że zamawiający nie dopełnił wielu obowiązków, związanych m.in. z terminowym przekazaniem placu budowy — mówi osoba znająca kulisy harmonogramowego sporu. Ostatecznie — ku uciesze wykonawcy, dyrekcji oraz kierowców — kontrakt został wykonany w terminie i A2 była gotowa na EURO 2012. Jednak kara za brak harmonogramu pozostała.

— Problem z realizacją kontraktów drogowych w Polsce jest efektem tego, że nie mamy wzoru umowy opracowanego przez niezależną instytucję, która racjonalnie określiłaby prawa, obowiązki oraz sankcje zarówno dla zamawiających, jak i wykonawców. W Polsce pozwolono dyrekcji samodzielnie określić kształt kontraktu, więc zostawiła w umowach wszystkie zapisy, które są dla niej korzystne, a wyrzuciła większość tych, które przemawiają na korzyść wykonawców — twierdzi Marek Michałowski, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.