Giełda uhonorowała powstanie rządu gwałtownym wzrostem

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2001-10-15 00:00

Giełda uhonorowała powstanie rządu gwałtownym wzrostem

Wydaje się, że to zagraniczny kapitał spekulacyjny postanowił uderzyć wykorzystując uspokojenie na świecie i powołanie rządu. Dołączyły się nasze fundusze i mocny wzrost gotowy

Z Ameryki

Minął pierwszy tydzień od momentu rozpoczęcia akcji odwetowej USA w Afganistanie i trzeba znowu wrócić do „analizy terrorystycznej”. Rynki światowe już od długiego czasu przywykły do myśli o wojnie, więc początek wywołał uczucie ulgi i szybko o niej zapomniano. Na termin odwetu terrorystów nikt nie ma wpływu i nikt nie wie, czy będą to dni, czy miesiące. Podjęte środki ostrożności, wzmożona ochrona itd. upewnią inwestorów, że niebezpieczeństwo nie jest w tej chwili duże. To oczywisty błąd w rozumowaniu, ale uważam, że tak będzie myślała większość. Wojna w Afganistanie będzie trwała długo. Jednak każde podejrzenie o atak terrorystów będzie miało natychmiast przełożenie na indeksy giełdowe, co dokładnie było widać na sesji piątkowej, kiedy wykryto kolejny przypadek wąglika, tym razem w Nowym Jorku.

Czekając na atak

Może to zabrzmi okrutnie, ale chciałbym jak najszybciej zobaczyć odwetową akcję terrorystów ponieważ zakładam, że i tak jest nieunikniona. Dopiero po stylu tego ataku zobaczymy, z czym będziemy mieli do czynienia. Czym innym jest bowiem akcja, w której ginie kilka osób, a czym innym, kiedy giną tysiące. Jeśli pierwszą akcją będzie coś takiego jak ten pojawiający się wąglik, czy to co dzieje się w Izraelu, to rynki i gospodarki po prostu do tego przywykną. Gdyby jednak był to atak w stylu 11 września lub mocniejszy, to skutki trudno byłoby oszacować. W tym kontekście pogróżki o nowych atakach samolotowych czy pojedyncze zakażenia wąglikiem są świadectwem albo niemocy, albo zasłoną dymną. Czas ucieka. Jeżeli przeciwnika się zrani to przecież drugi cios powinien być zadany, kiedy jest jeszcze słaby. Z czasem rana się zabliźnia i trzeba zaczynać od nowa. Poza tym daje się czas amerykańskim służbom specjalnym na działanie. Z każdym dniem braku akcji świat będzie się umacniał w przekonaniu, że atak na USA był „wyczynem”, który się po prostu wyjątkowo udał.

Terrorystom niewątpliwe chodziło również o to, by wywołać wojnę islamu z cywilizacją zachodnią. Przeciąganie się konfliktu w Afganistanie tym właśnie grozi. Akcje protestacyjne rozszerzają się i będą się rozszerzać. Atak terrorystyczny, po którym zostaną dowody na zaangażowanie np. Iraku czy Syrii rozszerzy tę wojnę, a to może doprowadzić do wybuchu w krajach z przewagą muzułmanów. Na razie nie widać zagrożenia dla rządów w Pakistanie czy Indonezji, ale zamachy stanu się tam zdarzają. Przejęcie władzy w takich krajach przez fundamentalistów oznaczałoby klęskę akcji USA i prawdziwą wojnę, a to wprowadziłoby gospodarkę światową w wieloletnią recesję.

Rozpieszczony kraj

Nie bardzo wierzę w działania USA. To naród żyjący od kilkudziesięciu lat w gospodarczej prosperity. Prawdziwe zagrożenie widzi dopiero teraz. Ludzie tak rozpieszczeni przez życie będą mieli duże problemy jeśli wojna wejdzie na stałe do ich kraju. Poza tym otwarte, demokratyczne społeczeństwa już z założenia są łatwym celem. Widać to było wtedy, kiedy bin Laden wygłaszał swoje oświadczenie i gdy rzecznik Bazy groził USA. Telewizje całego świata przekazywały te przesłania słowo po słowie i umożliwiały dotarcie do setek milionów muzułmanów rozsianych po całym świecie. Nic dziwnego, że administracja USA zaapelował w końcu o zaprzestanie tych przekazów. Mam tylko nadzieję, że bajeczka o przekazywaniu tę drogą sygnałów terrorystom jest tylko zasłoną dymną, a służby specjalne w to nie wierzą.

Dla gospodarki USA wojna z terrorem jest to sprawą absolutnie kluczową. Ostatnio bardzo wielu analityków porównuje obecną wojnę w Afganistanie z Wojną w Zatoce 10 lat temu wyciągając z tego nadzwyczaj optymistyczne wnioski. Uważam, że to oczywisty błąd w rozumowaniu. Wtedy wojna była na zewnątrz USA, obywatele cierpieli wyłącznie z powodu ceny ropy. Poza tym gospodarka była wtedy w trendzie wzrostowym, a obecnie jest u progu wieloletniej recesji.

Zamglony obraz

W ostatnim tygodniu dane makro pokazały bardzo zamglony obraz. Sprzedaż detaliczna we wrześniu spadła w stopniu największym od 9 lat, inflacja na poziomie producentów wzrosła, ale indeks nastrojów też wzrósł (zapowiadano spadek). Indeksy prawie nie zareagowały na te dane z oczywistych powodów. Spadek sprzedaży tuż po ataku był całkiem normalnym zdarzeniem. Dopiero dane za następne miesiące pokażą czy to trwała tendencja, co byłoby fatalnym sygnałem. Wzrost inflacji został zlekceważony co na razie też nie dziwi. Dziwiłoby raczej, gdyby ta inflacja rzeczywiście znacznie rosła. Wystarczy spojrzeć na indeks towarów CRB, szukający dna od wielu miesięcy, by nie obawiać się wzrostu cen zaopatrzeniowych. Pozostają płace, ale jeśli rośnie bezrobocie, to trudno o znaczny ich wzrost. Poprawa indeksu nastrojów to też nic dziwnego: indeksy giełdowe rosną, stopy znowu obniżone, wojna trwa i na razie nie widać porażki, prawie codziennie prezydent wygłasza patriotyczną przemowę...

W tym tygodniu, od wtorku, zacznie się seria danych (produkcja przemysłowa, ilość nowych domów, bezrobocie, inflacja), ale wszystkie obejmują wrzesień i w przypadku, kiedy będą złe zostaną zlekceważone.

Dla giełdy zaczął się okres publikacji wyników kwartalnych. Widać już jednak, że fatalne zyski kwartalne zostają przyjęte spokojnie ponieważ rynek uważa, że są już w cenach. Inwestorzy czekają na ożywienie. Nie liczyłbym na negatywny wpływ wyników na indeksy, które wróciły do poziomów sprzed ataku. Jedynie DJIA jeszcze ma 200 pkt. do tego poziomu.

Mottem całego wzrostu zarówno w USA jak i na całym świecie mogłoby być: nie spoczniemy nim dojdziemy. Chodzi mi oczywiście o szczyt prawego ramienia formacji RGR na S&P 500 (okolice 1200 pkt.). Oczekiwania inwestorów wpływu obniżki stóp i pakietu stymulującego w połączeniu, z głoszonymi przez Pentagon, sukcesami w Afganistanie stworzyły mieszankę dającą inwestorom wiarę, że nic im nie grozi. Pozostaje jednak niepewność. To jest główny motyw w wypowiedziach analityków i inwestorów w USA. Niepewność, co do przebiegu wojny, niepewność, co do możliwego odwetu terrorystów, niepewność, co do tego, jakie będą wyniki kwartalne, czy będzie recesja czy nie... Jednak przecież znane jest giełdowe powiedzenie, że kursy w hossie często wspinają się po ścianie strachu. Gdyby wszyscy wierzyli w przyszłość to mieliby akcje i kto miałby je kupować? Dopóki nie stanie się coś strasznego kursy będą rosły.

Z Polski

Pisałem wcześniej, że nasz rynek ma często opóźniony zapłon i jeśli zdążymy przed odwetem terrorystów, to będzie rósł. Tak też było, chociaż oczywiście nie przewidziałem, że wzrost będzie tak gwałtowny i na tak olbrzymich obrotach. Wydaje się, że to jakiś krążący, zagraniczny kapitał spekulacyjny postanowił uderzyć wykorzystując uspokojenie na świecie i powołanie rządu. Dołączyły się nasze fundusze i ostry wzrost gotowy. To po prostu powtórzenie tego, co miało miejsce na świecie jako odreagowanie po spadkach wywołanych atakiem na USA, a u nas odwlekło się przez wyborczą niepewność, która znikła po tym jak premier Leszek Miller przedstawił skład rządu. Samo podpisanie porozumienia, ani skład rządu nie są żadnym osiągnięciem. Teraz wszystko zależy od posunięć gabinetu Leszka Millera.

Wiara w nowelizację

Nowy minister finansów wyraźnie powiedział, że po raz drugi będzie nowelizowany budżet. Za czasów poprzednich rządów uważano, że taka decyzja spowoduje duże spadki akcji i bardzo duże osłabienie złotówki. Wydaje się, że po prostu rynki finansowe wierzą, że Marek Belka wie, co robi. Jest w tej nowelizacji jeden olbrzymi plus, niezbyt chyba jeszcze doceniany. Prawdopodobnie dzięki temu ruchowi zostaną spłacone zaległości do OFE. Miałyby więc fundusze bardzo dużo pieniędzy w ostatnich dwóch miesiącach roku. Widać z tego, że podstawy do dłuższych wzrostów zaczynają powstawać.

Tematem tygodnia była niezależność Rady Polityki Pieniężnej. Od dawna namawiam ignorowania wypowiedzi obrońców niezależności banku centralnego. Szczególnie, że wcale nie chodzi o zabranie tej niezależności. Trzeba sobie uświadomić, że większość ekonomistów uważa, że RPP popełnia błąd za błędem. Nie może tak być, że jest to jedyny organ, do którego nie dociera krytyka.

Nawet, gdyby jakieś zmiany nastąpiły to nic wielkiego się nie stanie. Będzie tak jak z reakcją, a raczej brakiem reakcji, na plany powtórnej nowelizacji budżetu. Oczywiście skutkiem obniżki stóp będzie wzrastająca inflacja, ale nie zgadzam się z ekonomistami, którzy twierdzą, że ożywienie gospodarcze doprowadzi jedynie do nominalnego wzrostu PKB. Kto powiedział, że wynikający z obniżek stóp wzrost PKB musi być taki jak rosnąca inflacja? Następnym skutkiem będzie osłabienie złotego, ale przecież właśnie o to chodzi! Złoty słabszy o 10-15 proc. byłby błogosławieństwem dla eksporterów i budżetu. Ostatnio znowu się umocnił i wyraźnie dąży do poziomu 4,05 za dolara.

Ostra gra

Jeśli chodzi o giełdę to powstaje pytanie: czy to już koniec wzrostów. Nie wiadomo, czy spekulacyjne fundusze zachęciły do zakupów nasze instytucje, czy może podłączył się do tego zagraniczny kapitał średnioterminowy. To akurat jest wątpliwe, bo na całym świecie występuje odpływ kapitałów z funduszy inwestujących na rynkach rozwijających się. Poza tym ciągle straszy problem Argentyny, której po prostu nie może się udać uniknąć niewypłacalności. Wybory mogą być kroplą, która przepełni czarę.

Analiza indeksów nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to, czy wzrost ostatniego tygodnia to tylko odreagowanie, początek korekty 1,5 rocznej bessy, czy początek nowej hossy. Stali Kilka tygodni przed atakiem na USA pisałem, że bessa na GPW zbliża się do końca. Tak pokazywała (i pokazuje) teoria Elliotta. W jej świetle obecny spadek to korekta hossy i początek nowego cyklu – długiej, wieloletniej hossy (WIG). Te same wnioski można wyciągnąć, jeśli chodzi o gospodarkę światową, z teorii cyklów Kondratiewa. Taki cykl ma 50- 60 lat długości. Ostatni dołek był w 1940 lub, wg innych analityków, w 1945 roku. Długość cyklu może się nieco wydłużać wraz ze średnią długością życia. Kolejny dołek koniunktury wypada więc w okolicach roku 2000, a wielu mówi o 2003. Dla inwestorów krótko- i średnioterminowych to żadna pociecha, ale i oni mogą już wypatrywać początku wzrostu. Problem w tym, że różnica 2 lat może na przykład oznaczać spadek indeksów o 50 proc..

Rekordowy czwartek

Obrót w czwartek był olbrzymi, co zazwyczaj każe myśleć o krótkoterminowym końcu wzrostu. Jeśli jednak potraktować obszar 1000-1200 pkt. jako dołek 1,5 rocznej bessy, to takie obroty na dnie każą myśleć o powrocie wieloletniej hossy. Na razie zakładam, że mówimy jedynie o korekcie bessy i ruchu w okolice 1500 pkt. – sygnałem byłoby pokonanie poziomu 1200 pkt. na WIG-20. Nie można jednak wykluczyć, że jest to początek nowej hossy. Wydaje mi się, że odpowiedź przyjdzie na głównych indeksach światowych w momencie, kiedy nastąpi test formacji RGR. Przyszłość pokaże, ale według mnie wszystko zależy od tego jak potoczy się wojna z terrorystami i czy uda się wypracować nowy porządek na świecie zmniejszający do zera ryzyko konfliktu.