Grzmot lodu pod płozami, świst wiatru w wantach

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-01-24 00:00

Żeglarstwo lodowe (bojery) to widowiskowy sport — gdy lód jest gładki i świeży, a wiatr silny, biały żagiel pędzi po szklistej tafli nawet 150 km na godzinę.

— Przy tej szybkości przednia płoza unosi się. Dlatego my, zawodnicy, mówimy o lataniu na bojerach — twierdzi Stanisław Macur, sekretarz stowarzyszenia Flota Polska DN.

Najpierw urzekła go czysta, mazurska przyroda i świeże powietrze. Potem zasmakował w ściganiu, rywalizacji i szybkości. W adrenalinie.

— Żegluje się w pozycji półleżącej, z uniesioną głową. Bojer nabiera prędkości jak najlepszy samochód sportowy. W doskonałych warunkach leci jak pocisk — 100 metrów pokonuje w kilka sekund. Siła odśrodkowa jest tak duża, że można wypaść. To tak, jakby jechać samochodem — 100 km na godzinę — z otwartymi drzwiami. Ale bojer trzyma się lodu znacznie lepiej niż samochód drogi — opowiada Stanisław Macur.

Przekonuje, że urazowość w tym sporcie jest mniejsza niż w innych, gdzie prędkości są porównywalne (np. żużel). Bojer waży 50-60 kg. Nie ma dużej siły niszczącej.

— Zdarzają się drobne kontuzje. Ale z reguły, gdy ktoś wypadnie na lód, jedzie na pupie jakieś 50 metrów. I tyle. Chronią kask, gogle, jednoczęściowe skafandry — bagatelizuje Stanisław Macur.

Bojer — pojazd do ślizgania się po lodzie — wykorzystuje siłę wiatru. Wyposażony w korpus jachtu typu ket, wąskie i ostre płozy, urządzenia sterujące i żagle — nie ma hamulców. Szybkość traci się oporem — pod wiatr. Można też hamować nogą, ryzykując złamanie. Gdy lód jest gładki, nie ośnieżony, droga hamowania wynosi 100 metrów. Obecnie najbardziej popularne bojery to amerykańskie ślizgi lodowe klasy DN. Ale ojczyzną żeglarstwa lodowego jest Holandia. Znane tam było od XVI w. — zwykłe łodzie z doczepionymi płozami sań wykorzystywano do przewozu rybackich sieci. Do Ameryki Północnej bojery zawitały w wieku XVIII. W XIX — pojawiły się w krajach nadbałtyckich. A w Polsce w latach 20. XX wieku.

— Na regatach w USA widziałem najstarszy amerykański bojer — Jack Frost. Przedziwna konstrukcja! Wielki maszt i żagiel, z tyłu — kosz na 10 osób... W latach 90. XIX w. ścigał się — po zamarzniętej rzece Hudson — z pociągiem. Tory kolejowe biegły wtedy wzdłuż rzeki — opowiada Wojciech Nowicki, prezes klubu sportowego Baza Mrągowo.

Ślizgać się na bojerach może każdy — byleby miał dość pokory wobec wiatru. I lodu. Najbardziej wytrzymały — czarny, twardy jak szkło — pozwala na rozegranie regat przy 15 cm grubości (dla grupy 20-30 osób). Nie trzeba się bać, gdy taki lód trzeszczy i pęka. Ale wiosenny, przestrzelony przez słońce, ma iglastą strukturę. Nawet 20-30- cm bywa niebezpieczny. Trzeba stale o tym pamiętać: rutyna gubi ludzi.

— Jezioro zamarza nierówno. Lód — z pozoru gruby — bywa cienki i kruchy. Zwłaszcza przy przepompowniach, ściekach, miejscach, gdzie zbierają się ptaki. Dlatego zanim bojerowiec wejdzie na taflę, akwen sprawdzają doświadczone osoby z odpowiednim sprzętem. Wytyczają obszar do jazdy — zaznacza Wojciech Nowicki.

Jego zdaniem, przeciętnie zdolna osoba już po dniu treningu z instruktorem opanuje podstawy lodowego żeglarstwa. A ci, którym nieobce są tajniki żeglarstwa wodnego, nie powinni mieć żadnych trudności.

— To wspaniałe przeżycie — szybkość, grzmot lodu pod płozami, świst wiatru... Wytężona praca mięśni — przekonuje Wojciech Nowicki.

Używane ślizgi do celów turystycznych kosztują 5-6 tys. zł. Nowe — ale nie te do wygrywania zawodów — 10 tys. zł (dla kontrastu — sam maszt do wyczynowego bojera to wydatek 3-6 tys. zł).

— Sprzęt do zabawy można też zamówić u szkutników — już za 4 tys. zł. Hobbyści sami robią sobie bojery. Wystarczy do tego ogólne pojęcie o szkutnictwie — dodaje Wojciech Nowicki.

Turyści wypoczywający zimą na Mazurach czy w okolicach Chojnic nie muszą bawić się w szkutników. Bojery można wypożyczyć — na cały dzień — za 120-150 zł.

— Ludzie szukają nowych atrakcji. Stąd popularność bojerów. Próbują 60-latkowie i dzieci — pod opieką dorosłych. Zabieram swoich gości na całodniowe wycieczki bojerowe. Wszystkich szkolę, ale i tak jeżdżą pod moim nadzorem. Jestem zawsze w pobliżu na dużym, 8-osobowym bojerze z żaglem i silnikiem. Z reguły jedzie ze mną np. żona, która z kokpitu przygląda się, jak obok jej mąż próbuje sił na jednoosobowym ślizgu. Turyści jeżdżą w kaskach, rękawicach, kombinezonach, gumowanych butach. Zazwyczaj ślizgamy się kilka godzin na jednym jeziorze, np. Śniardwach, a potem robimy sobie przerwę. Rozpalamy grilla, pijemy gorącą herbatę — i wyruszamy na kolejne jezioro. I tak do wieczora — tłumaczy Jerzy Zakrzewski, właściciel pensjonatu Relaks w Mikołajkach.

Kupuje używane bojery od zawodników. Remontuje — i służą turystom.

— W tym roku sezon bojerowy na Mazurach potrwa co najmniej do połowy lutego — zapewnia Jerzy Zakrzewski.