Halina Langowska: Szukam inspiracji do czynienia dobra

Notowała Karolina Guzińska
opublikowano: 2011-12-12 14:35

Opowieść Haliny Langowskiej (Langowski Shipping), zdobywczyni 11 miejsca w rankingu 100 Kobiet Biznesu.

Urodziłam się w Gdańsku, a od 32 lat mieszkam w Gdyni. Mam męża Janusza i synów Tomka i Łukasza. Od siedmiu lat jestem właścicielką firmy zatrudniającej 15 osób. Karierę zawodową związaną z gospodarką morską zaczęłam w 1989 r. w Gdyńskim Przedsiębiorstwie Handlu Zagranicznego Baltona.

Pierwsze stanowisko handlowca było przepustką do awansów. Szef docenił moje starania i spełnił obietnicę złożoną podczas przyjmowania mnie do pracy. Była to obietnica awansu po roku, o ile dam się poznać z jak najlepszej strony. Byłam pracowita, dynamiczna w działaniu, kontaktowa, ambitna i chętnie podejmowałam nowe wyzwania. Dostałam awans i przeniesienie w ramach działu do sekcji celno-podatkowej.

Zgłaszałam towary importowane przez Baltonę do odpraw celnych. Problematyka, z którą przyszło mi się zmierzyć, była bardzo interesująca i wymagała dokształcania we własnym zakresie. Warto było, ponieważ po raz kolejny szef docenił moje starania. Po roku wytężonej pracy zdobyłam wiedzę i doświadczenie wystarczające do objęcia stanowiska kierownika sekcji celno-podatkowej oraz kierownika składów celnych Baltony.

Znalazłam się w kręgu kadry kierowniczej. Ten moment był bardzo znaczący dla mojej dalszej kariery zawodowej. Uwierzyłam, że mogę odpowiadać nie tylko za swoją pracę, ale i za pracę całego zespołu. Pierwszy raz pojawiła się myśl o własnym biznesie. Nie określałam czasu, wiedziałam, że przede mną wiele do zrobienia.

Zdobywałam kwalifikacje i cenne doświadczenia. Właściwy moment na założenie własnej firmy nadszedł 30 września 2004 r. Starszy syn Tomek skończył drugi kierunek studiów, podobnie jak ja uzyskał licencję agenta celnego i wspólnie zdecydowaliśmy, że jesteśmy gotowi podjąć nowe wyzwania.

Moim największym sukcesem było znalezienie w sobie siły do podniesienia się z największej porażki. Nie opiszę jej, ale wtedy poznałam, co to znaczy znaleźć się na samym dnie. To ciekawe, ale uczucia uderzania w szklany sufit doświadczyłam w relacjach damsko-damskich, a nie damsko-męskich.

Przełożona nie uznawała moich kompetencji zawodowych i w efekcie swoich działań strąciła mnie w otchłań niebytu.

Ale moje credo brzmi: słabi bywamy, a nie jesteśmy. Nie potrafiłabym pracować bez ludzi, których sama wybrałam i którzy wybrali mnie. Poza pracą zawodową liczy się dla mnie wszystko, co mogę przeżywać w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. I szukam inspiracji do czynienia dobra.