Halka na gór szczycie

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2015-02-27 00:00

Restauracja Halka na ulicy Pańskiej w Warszawie — zawsze był to miły nam adres smakowy. Halka z Pańskiej wprawdzie zniknęła, ale przeniosła się na Puławską. Tam też jest jej dobrze.

Halka zachwyci zwłaszcza koneserów kuchni polskiej w bardzo dobrym wydaniu. Przychodzą tam też ludzie nieco znudzeni nie zawsze perfekcyjnymi kopiami kuchni innych regionów świata. Szczególnie jeśli kucharz z owych regionów nie pochodzi. Nigdy nie zapomnimy wizyty w Londynie lata temu w pewnej „rosyjskiej” restauracji na South Kensington. Coś z zamówionych tam klasyków nam nie pasowało. Poprosiliśmy zatem o rozmowę z szefem kuchni. Z zaplecza wyłonił się niemówiący po rosyjsku czarnoskóry kucharz. W języku angielskim też średnio kumał. W Halce natomiast wszyscy są oryginalni. Polskie jedzenie też. Ci, którzy szczególnie lubią polskie potrawy, mogą nawet mieć rozterki. Co wybrać? Pierogi pani Eli czy może placki ziemniaczane z sosem z borowików? Uśmiechają się też do nas przyjaźnie kotlet schabowy (z kostką) i sznycel wiedeński (zrobiony na polską nutę). Także pieczona kaczka i gęsie udo.

KAŻDY SOBIE KUCHARZEM

Za namową obsługi z przystawek na pierwszy ogień wybraliśmy sałatkę naszą ulubioną. Z chrupiącymi wątróbkami wylegującymi się mile na liściach świeżego szpinaku. Wraz ze śliwkami duszonymi na maśle z miodem. Do tego z migdałami i owocem granatu. Wrażenia? Krótko mówiąc — pycha! A co do niej w kieliszku? Bardzo byliśmy ciekawi, co zaproponuje Halka. Wybór padł na burgunda: Pinot Noire Louis Latour. W sumie było dobrze. Na drugą przystawkę wybraliśmy befsztyk tatarski zwany w PRL inwalidą (ze względu na jedno jajko). Befsztyk tatarski to wyjątkowa potrawa. Rola restauracji sprowadza się zasadniczo do wyłożenia przed klientem wybranych surowców. W Halce były to kapary, grzybki, cebula, a także oliwa z oliwek i Maggi. Potem już każdy jest swoim własnym żeglarzem (kucharzem) — doprawia sobie tatara. Ten w Halce (przez nas indywidualnie przyprawiony) bardzo nam zasmakował. Poważny problem powstaje tylko z doborem uniwersalnego wina. Każdy tatar jest przecież inny. Mecenas Z. optował za sugerowanym przez Halkę Kaiken Cabernet Sauvignon Mendoza z Argentyny. Nam niekoniecznie przypadł do smaku z tatarem. Zauważyliśmy jednakże, że mecenas Z. użył mniej niż inni cebuli i przyprawy Maggi, dosypał zamiast tego więcej pieprzu. Nie dodał oliwy. Zdecydowanie miał prawo do zupełnie innych preferencji winnych niż reszta towarzystwa. Nam bardziej przypadł do gustu wcześniej kosztowany Pinot Noir.

Na główne wzięliśmy polędwiczki wieprzowe.

Marynowane wcześniej w ziołach i w czosnku. Otulone puszystym szalem z bekonu. Pachniały whisky i rozmarynem. Podano je na carpaccio z podsmażonych buraczków (na maśle, z miodem i balsamico). Na nasz gust były trochę za bardzo wypieczone (warto wcześniej wskazać obsłudze, jakie sobie życzymy). Był jednak poważniejszy problem — podano je na zimnych talerzach, a ma to ogromny wpływ na odbiór smaku potrawy.

SŁODYCZE GRZECHU WARTE

Na deser podano Halkę na gór szczycie: lody czekoladowo-waniliowe polane gorącą czekoladą. Była tam także beza i rodzynki macerowane w Martini. Wszystko razem zdecydowanie grzechu warte. Sugerowanych do deseru nalewek należy raczej unikać, choć może rokietnik najbardziej by pasował. Nadal nad tym pracują. Wierzymy, że wkrótce powinno być w Halce rzeczywiście jak na gór szczycie. &