Handel pod ostrzałem

Rafał Kerger
opublikowano: 2008-09-05 00:00

Cargo pod bombami. Zablokowane linie kredytowe. Łzy po telefonie od żony. Oto wojna. Okiem gruzińskiego biznesmena.

ano. 8 sierpnia 2008. Poprzedniej nocy Rosjanie weszli do Gruzji. Gia Kandszwili, szef WGM, największego importera gruzińskich win do Polski, ogląda telewizyjne migawki w Warszawie i łapie się za głowę.

Telefon. Dzwoni żona z Tbilisi. Gii łamie się głos nawet na wspomnienie o tamtej rozmowie. W głowie kłębiły się przecież pytania. Co teraz? Muszę sprowadzić rodzinę do Polski! Ale jak? Lotniska bombardują, nad tym w Tbilisi krążą. Z drugiej strony, jaką będziemy mieli przyszłość, jak oni przejmą gruzińskie winnice? Tak wspomina biznesmen dręczące go wtedy wątpliwości.

W kilka dni potem wcale nie było lepiej. Padły serwery, zamilkły telefony w Gruzji. Kontakt z żoną, synem, partnerami i przyjaciółmi został zerwany. Cisza.

Południe 3 września 2008. Biuro firmy WGM w Milanówku pod Warszawą. Gia Kandaszwili pokazuje — ponoć świetny — gruziński koniak. Od trzech dni na półkach polskich sklepów. Koniak jest wyjątkowy. Z pierwszego transportu od wejścia wojsk rosyjskich do Gruzji.

— Kiedy kierowca dojechał do portu w Poti, jego okolice akurat były pod ostrzałem. On widział, jak bomba zabiła ośmiu ludzi — opowiada Gia.

Nie potrafi ukryć zdenerwowania.

Od północy tam, gdzie graniczy z Rosją od lat, Gruzja jest zablokowana. Nie ma w ogóle mowy o transporcie ładunków przez Rosję. Całe zaopatrzenie odbywa się przez port w Poti. Miejsce jest powszechnie znane z legendy o Jazonie i Argonautach. To tu mieli przybyć w poszukiwaniu złotego runa.

Wojna i gospodarka

Stamtąd ładunki płyną do Odessy na Ukrainie, omijając Rosję. Rosja o tym wie, dlatego już w pierwszych dniach wojny zaszachowała Gruzję, bombardując okolice portu. Do dziś zresztą — co potwierdzają przyjaciele Gii Kandaszwilego — stoją tam rosyjskie czołgi.

— Przez to chcą sparaliżować nasz dostęp do świata Zachodu. Ale nie tylko to. Przecież myśmy zarabiali też na tranzycie ładunków z Azji przez Poti. Dziś właściwie w Poti odprawiają jedynie Gruzini. My mamy doświadczenie. Inni już się boją. No proszę sobie wyobrazić takich na przykład Norwegów. Czy oni przyślą transport drogą morską do Gruzji, gdy wiedzą, że stacjonują tu rosyjskie czołgi? — pyta retorycznie biznesmen.

Zwraca także uwagę na inne zamierzone — jego zdaniem — działania Rosjan, aby podkopać gruzińską gospodarkę.

— Cały czas na bieżąco jestem. To jest jak Afganistan. To celowo było zrobione, żeby wszystko zniszczyć. Oni zajęli w try miga prawie połowę Gruzji. Kiedy się wycofali, wszystko podpalili, nic nie zostawili. Mosty zerwane, drogi zniszczone — kręci głową Gruzin.

Gruzja to jest agrarne państwo. Gruzini zawsze mieli najlepszą ziemię w Związku Radzieckim. Przez co nawet w szczycie rozkwitu imperium spod znaku sierpa i młota uchodzili za bogaczy. Przeciętny Gruzin zwykle był dwa razy bogatszy od bogatego Rosjanina. Właśnie dzięki płodnej ziemi, którą część rodzin zachowała.

— Na początku sierpnia Rosjanie zniszczyli jednak najbardziej płodny region Gruzji. W Osetii i sąsiadujących regionach są główne nasze uprawy orzechów i owoców. Na szczęście dla mnie, winogrona pochodzą z innych regionów — bierze głęboki oddech Gia.

I ciągnie dalej, że po inwazji rosyjskiej wciąż płoną lasy wokół miejscowości Borżomi, gdzie są źródła znanej i leczniczej gruzińskiej wody mineralnej. Zaznacza także jeszcze jeden aspekt wpływu wojny na gruzińską gospodarkę. Banki w Gruzji od czasu wejścia Rosjan zamknęły wielu gruzińskim biznesmenom dostęp do linii kredytowych. A biznes, jak wiadomo, bez kredytu i gotówki — to jak samochód bez paliwa. A gdyby tego było mało, większość serwerów banków wciąż w Tbilisi nie działa.

Kandaszwili podkreśla jednocześnie, że w związku z inwazją Rosjan na tereny gruzińskie nie zmieniło się przede wszystkim jedno. Gruzini na pewno nie stracą rosyjskiego rynku dla swoich towarów. Bo w Moskwie od kilku już lat gruzińskie znaczy wrogie. Choć rzeczywiście w Związku Radzieckim Rosjanie rozsmakowywali się właśnie w kaukaskich winach, które importuje. Przez ostatnie lata najpierw jednak Kreml wprowadził na nie wysokie, często zaporowe cła. Potem — jak wspomina Kandaszwili — były kampanie mniej więcej pod takim tytułem: trzymaj z rodziną, nie pij gruzińskich win.

W końcu na nieco ponad dwa lata przed inwazją na Gruzję, 27 marca 2006 roku, Rosjanie wprowadzili całkowity zakaz importu i sprzedaży na ich terytorium gruzińskich trunków.

Zamurowali pokój brata

1 września 2008 r. Wieczór. Zebrani z inicjatywy Polski przywódcy 27 państw Unii Europejskiej potępiają Rosję i decydują o wstrzymaniu rozmów o nowym partnerstwie z Moskwą. Podstawowym hamulcem powstrzymującym Unię Europejską przed nałożeniem sankcji na Rosję za inwazję w Gruzji jest czynnik ekonomiczny.

Decyzja Unii Europejskiej jest „bardzo ważnym krokiem”, a Rosja „poniosła porażkę”, chcąc podzielić Europejczyków — ocenia wynik szczytu UE w sprawie konfliktu na Kaukazie prezydent Gruzji Micheił Saakaszwili.

Po dwóch dniach Parlament Europejski potępia jednak także Gruzję, która przecież — jak wszyscy wiedzą — pierwsza weszła na teren Osetii.

„Pij gruzińskie wina — nie bój się Putina” — pod takim hasłem na warszawskiej Starówce członkowie inicjatywy „Solidarni z Gruzją” organizują happening. Europoseł Platformy Obywatelskiej Bogusław Sonik natychmiast obiecuje, że będzie zabiegał w Komisji Europejskiej o zmniejszenie cła na import gruzińskiego wina do krajów Europy. To cło w Polsce średnio przekłada się na wzrost ceny butelki wina gruzińskiego o 3 złote.

Dla Gii Kandaszwilego te wszystkie fakty mają ogromne znaczenie. Także praktyczne, o czym jednak za małą chwilę.

— Szczere wsparcie Polski i Polaków było dla mnie w ostatnich tygodniach bardzo wzruszające. Nie przesadzam. A spotykałem się z nim właściwie na co dzień. Z drugiej strony, myślę, że w związku ze szczytem największym sukcesem dla Gruzinów jest to, że chęć Unii do wzięcia pod parasol Gruzji wzrosła kilkukrotnie. Sankcje dla Rosji, a tym bardziej militarna odpowiedź Zachodu, byłyby za mocnym krokiem. Nie wiadomo, jak wściekle Rosja by wtedy odpowiedziała. Jedno jest pewne — w pierwszej kolejności odbiłoby się to na nas, Gruzinach. Rosja znów dla przykładu musiałaby przecież kogoś ukarać. Niech się tylko Rosjanie wycofają, to będzie lepiej — komentuje politykę Gia.

A co do wejścia gruzińskich wojsk do Osetii Południowej przypomina, że z tego regionu od miesięcy przed rozpoczęciem wojny rosyjskie autobusy ewakuowały ludność, a antygruzińska prowokacja goniła prowokację. Poza tym Osetia to region w Gruzji, a nie w Rosji.

— Opiszę to na przykładzie. Proszę sobie wyobrazić duże mieszkanie czteropokojowe, w którym mieszka czterech braci. Mają dużego sąsiada w kamienicy. On przychodzi i mówi, że jednego z braci zabiera, razem z pokojem. Powoli więc zamurowuje drzwi. Z drugiej strony przebija wejście z pokoju do swojej kamienicy. A pozostałych braci o zdanie nie pyta — wykłada Gia Kandaszwili.

Mogę tylko sprzedawać

Półki w firmowym sklepie WGM w Milanówku są pełne niezwykle pociągających trunków z całego świata. W butach, skrzynkach, beczkach, ceramice, choć oczywiście głównie w butelkach. Gruzińska półka prezentuje się równie kusząco, co pozostała część wystawy.

Ostatnio WGM sprzedaje średnio 20 tys. butelek gruzińskiego wina miesięcznie.

W oczy bije przede wszystkim to z etykietą z Włodzimierzem Pressem w hełmofonie.

— Grany przez niego Grigorij Saakaszwili w serialu „Czterej pancerni i pies” to bodaj najlepiej kojarzony przez Polaków bohater gruziński. Stąd pomysł takiej marki na rynku polskim — Gia zdobywa się na uśmiech, biorąc butelkę w rękę.

Seria Grigorij to najbardziej przystępna dla Polaków półka gruzińskich winnych specjałów. Przez Poti trafiają do Polski także droższe, bardziej luksusowe wina. Jak choćby te z emblematem rodziny Mildiani, które zdobywały nagrody na największych światowych winnych festiwalach.

— Czy obniżenie cła wydatnie by nam pomogło w promocji gruzińskich win? Bez wątpienia. Choć pewien przełom już nastąpił, szczególnie w Polsce. W pierwszych trzech dniach września sprzedaliśmy więcej wina niż przez cały lipiec i sierpień — wyjawia biznesmen.

I zaciera ręce.

— Cieszę się z tego powodu po dwakroć. Bo co ja właściwie mogę tu, w Polsce, najlepszego zrobić, aby pomóc swojemu krajowi w tej dramatycznej sytuacji, by pomóc mojej rodzinie. Mogę jedynie sprzedawać jak najwięcej wina, żeby trafiało do Tbilisi jak najwięcej pieniędzy. Wszystko nie może się przecież załamać. Ludzie tam muszą z czegoś żyć. Z drugiej strony lepsza koniunktura na gruzińskie wino w Polsce nie pozostaje oczywiście bez wpływu na kondycję mojej firmy — podkreśla Gia Kandaszwili.

Więc pijmy gruzińskie. W ramach solidarności. n

My do nich, oni do nas

W Gruzji nietrudno spotkać nie tyle Polaków, ile przede wszystkim polskie nazwiska.

Masowy napływ Polaków na Kaukaz wiązał się z represjami politycznymi. Pierwsza fala zesłańców na tzw. ciepłą Syberię dotarła w 1794 r. Następną falę zasilili polscy jeńcy z wojsk napoleońskich. Szczególnie liczny napływ Polaków nastąpił po upadku powstania listopadowego, a następnie po stłumieniu powstania styczniowego. Zesłańcy przybywali w te rejony również w okresach między powstaniami, po spisku Szymona Konarskiego i Piotra Ściegiennego.

Gruzini przyznają wprost, że za zesłanie na ciepłą Syberię polscy żołnierze zesłańcy lub ich rodziny w tajemnicy przed carem sowicie płacili carskim urzędnikom. Trafiała tu więc przede wszystkim bogata szlachta.

Oprócz polskich żołnierzy-zesłańców, od lat 30. i 40. XIX w. do Gruzji przybywali też dobrowolnie emigranci, przedstawiciele różnych zawodów: lekarze, nauczyciele, urzędnicy, kupcy i ludzie interesu. W połowie XIX w. w Tbilisi mieszkało 900 Polaków, większymi skupiskami naszych rodaków były również Kutaisi, Gori, Telawi, Batumi i Signahi.

Ostatnia fala Polaków przybyła na Kaukaz na przełomie XIX i XX w. w okresie rozkwitu gospodarki rosyjskiej, w celach zarobkowych, i byli to w przeważającej mierze fachowcy: inżynierowie, nauczyciele i muzycy.

Gruzińsko-polską przyjaźń ugruntował także Józef Piłsudski. W 1921 r. Sowieci podbili Gruzję. Wtedy Piłsudski zaoferował posadę żołnierzy kontraktowych około stu najzdolniejszym gruzińskim oficerom. Po wielu latach gruzińskich oficerów w polskiej armii spotkał tragiczny los. Kiedy 17 września 1939 r. Armia Czerwona uderzyła na Polskę, oddziały NKWD otrzymały listę Gruzinów przeznaczonych do likwidacji. Ujętych oficerów tej nacji, niegdyś pupili Piłsudskiego, rozstrzeliwano na miejscu.