Impossibilny determinizm

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2015-09-27 22:00

Autorem zacytowanego w tytule nowotworu słownego jest prezes Jarosław Kaczyński, który w sobotę w Poznaniu ogłosił ideowe wytyczne dla przyszłych rządów PiS.

Ich realizację uzależnił oczywiście od zdobycia przez partię samodzielnej większości w Sejmie. Brzmiący z cudzoziemska termin odniósł zaś do niemożności uczynienia czegokolwiek dobrego dla kraju przez ekipę PO-PSL. Kontrastującym lejtmotywem rządów przodującego w sondażach PiS ma być odnowienie legitymizacji państwa.

Jarosław Kaczyński
Marek Wiśniewski

Wbrew różnym przypuszczeniom, po 25 października prezes PiS naprawdę nie zostanie premierem.

Wkroczył w 67. rok życia, nabywając pełne uprawnienia emerytalne. Idealna dla niego jest pozycja dawnego pierwszego sekretarza KC PZPR, sprawującego ogólne kierownictwo i wydającego dyrektywy, realizowane przez rząd. W tej koncepcji Beata Szydło ma być premierem technicznym, ale nie w znaczeniu epizodyczności, lecz na stałe. Realnie oznacza to powrót do epoki PRL, gdy Sejm i Rada Ministrów przetwarzały uchwały plenów KC PZPR. Bardzo charakterystyczne jest uciekanie przez przyszłą premier od konkretów i chowanie się za ogólnikiem „damy radę”.

Tylko Jarosław Kaczyński jest władny ogłosić np. utworzenie Ministerstwa Rozwoju (nie mylić z obecnym MIiR), które ma przejąć z resortów finansów oraz gospodarki funkcję centrum decyzyjnego w obszarze gospodarczym. Inne ciekawe konkrety ogłoszone przez prezesa to m.in. przekształcenie spółki PIR w Inwestycje Polskie oraz wydzielenie Warszawy z Mazowsza na prawach odrębnego województwa.

W kontekście pozycji szefa przewodniej partii trudno się dziwić incydentowi o posmaku kabaretowym.

Prezydent RP Andrzej Duda przed północą z czwartku na piątek, w tajemnicy przed załogą własnego pałacu, przy wyłączonych kogutach wozów ochrony, skradał się na Żoliborzu do posesji pryncypała. Ukrywana przed społeczeństwem nocna rozmowa odbyła się u Jarosława Kaczyńskiego rzecz jasna nie w kuchni, lecz w wydzielonym pomieszczeniu z tabliczką „Izba Pamięci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego”.

Protokolarnie to bezwzględnie prezes partii powinien przyjechać do Pałacu Prezydenckiego, notabene dolną bramą od Biura Bezpieczeństwa Narodowego zrobiłby to w pełnej dyskrecji. Ale rzeczywista hierarchia jest odwrotna. Wszak Andrzej Duda został 11 listopada ubr. nagle wyjęty przez Jarosława Kaczyńskiego z partyjnego kapelusza i skierowany na odcinek prezydencki. Wybór głowy państwa został oczywiście dokonany 24 maja br. w powszechnym głosowaniu, ale absolutnie nie zmieniło to zależności pierwotnej.

Premier Ewa Kopacz równie złośliwie, co celnie podsumowała nocne podchody określeniem „mamy prezydenta na pilota”. Sama jednak dorównała konkurentom w rywalizacji na obciachy. W piątek porzuciła obowiązki poselskie dla przecinania entej już wstęgi i nie wzięła udziału w głosowaniu Sejmu nad posłaniem Zbigniewa Ziobry przed Trybunał Stanu. Potrzebnych było 276 głosów, a za wnioskiem zebrano… 271. Szefowa PO, tropiącej długie lata przewiny byłego ministra sprawiedliwości z PiS, w decydującym momencie stała się przewodnikiem licznego stada niegłosującego. Naprawdę ma sens pytanie retoryczne — po co się tak pchacie po te mandaty?