Incydent wpisany w naturę tej wojny

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2022-11-16 16:56

Tragiczne fakty napastniczej wojny Rosji z Ukrainą, których wydźwięk dla naszej strony jest wizerunkowo nieszczęśliwy, były dokładnie znane polskim służbom i władzom już we wtorkowy wieczór.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Tegoż dnia o godz. 15.40 na wieś Przewodów położoną 7 km od granicy z Ukrainą – konkretnie na suszarnię zboża, blisko domów i szkoły – spadła wystrzelona przez armię ukraińską w obronie przed zmasowanym atakiem powietrznym Rosji rakieta systemu S-300 produkcji jeszcze radzieckiej. Zginęło dwóch mieszkańców wsi. Gmina Dołhobyczów, w której leży Przewodów, zajmuje wybrzuszenie linii granicznej w stronę wschodnią. Przeciwlotnicza rakieta wystrzelona została na linii łączącej Lwów z Kowlem i po drodze spadła na wysunięty kawałek Polski. Pociski S-300 mają zasięg 200 km i pułap aż 25 km, zatem jeśli nie trafią w wyznaczony cel powietrzny, trajektoria ich opadania wymyka się spod kontroli.

Władcy kraju na kilkanaście godzin całkowicie nabrali wody w usta. Zamiast jak najszybszego przekazania społeczeństwu informacji bardzo niewygodnej, ale natychmiast uspokajającej sytuację, rządowy aparat odtwarzał zgraną płytę – czekać, nie wywoływać paniki, nie powtarzać pogłosek. Ponieważ dotyczyło to Ukrainy, natychmiast przypomniało mi identyczną reakcję władców PRL z 1986 r. na wybuch w Czarnobylu. Na szczęście różny okazał się okres kunktatorstwa – wtedy trzy doby, teraz 20 godzin. Notabene prawdę obwieścił w środę całemu światu... prezydent Joseph Biden. O godz. 9:00 na Bali, czyli o 3:00 czasu środkowoeuropejskiego, potwierdził, że rakiety nie wystrzeliła Rosja. Skoro także nie krasnoludki, no to Ukraina… U nas przez cały poranek trwała zabawa w ciuciubabkę, polski ambasador przy NATO miał na posiedzenie w Brukseli o godz. 10:00 gotowy wniosek o uruchomienie konsultacyjnego art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego. Na szczęście jednak nakręcona bez sensu spirala paniki szybko pękła. Notabene nie jest jasne, jakie nowe środki zaradcze będą skutkiem nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Po wtorkowym incydencie rozwiązaniem logicznym byłaby przeciwlotnicza kopuła nad Polską i zarazem NATO od strony teatru działań wojennych, przechwytująca zarówno możliwe wraże rakiety rosyjskie, jak też błąkające się ukraińskie.

Incydent z Przewodowa naturalnie wywołał poruszenie w drugim dniu szczytu G20 na Bali. Nie wpłynął jednak na treść deklaracji końcowej, która w odniesieniu do wojny jest typowym zgniłym kompromisem. Zawiera zdanie „Większość członków stanowczo potępiła wojnę w Ukrainie i podkreśliła, że powoduje olbrzymie cierpienia ludzkie oraz nasila istniejące słabości światowej gospodarki, ograniczając wzrost, powiększając inflację, zakłócając łańcuchy dostaw, osłabiając bezpieczeństwo energetyczne i żywnościowe oraz podnosząc ryzyko dla stabilności finansowej”. Zapisano jednak, że w G20 pojawiły się też „inne opinie i odmienne oceny sytuacji oraz sankcji”. Wstawienia takiego zastrzeżenia dopilnowała oczywiście Rosja, będąca wciąż pełnoprawnym członkiem G20, zaś silnie poparli to władcy Chin, Indii, Indonezji i jeszcze kilku państw spoza szeroko rozumianego Zachodu. Jedyna pociecha, że wszyscy – razem z Rosją – uznali za niedopuszczalne zarówno użycie, jak też grożenie bronią jądrową.

Ludzka tragedia w Przewodowie stała się wodą na młyn skutecznej dezinformacyjnej machiny Kremla. Została upowszechniona w świecie jako przykład agresywności Ukrainy, która dopuściła się zdradzieckiego uderzenia nawet na sojuszniczą Polskę. Informacyjne wielogodzinne podwinięcie ogona przez naszą stronę zostało wykorzystane przez propagandę rzeczywistego agresora bezwzględnie.

Dwaj mieszkańcy Przewodowa, znajdujący się w momencie uderzenia rakiety S-300 przy wadze tamtejszej suszarni zboża, nie mieli szans na przeżycie.
twitter.com/polska policja