Inwestora kusi do Andusi

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2017-03-27 22:00
zaktualizowano: 2017-03-27 19:32

Anda Rottenberg sprzedaje wybitne dzieła sztuki: parę butów, kroplę farby, torbę soli i lodówkę

„Coś mnie kusi do Andusi. Edzio” — z punktu widzenia inwestora, trudno o opis aktywów, który budziłby więcej podejrzeń. Jeśli coś mogłoby to wrażenie jeszcze pogorszyć, to wiadomość, że zapis dotyczy pracy wycenianej do 60 tys. zł, a dokładnie — bezkształtnej kropli olejnej farby wyciśniętej na papier. Rynek sztuki kolejny raz udowadnia więc swoją przewrotność, bo mętny na początku dialog Edzia z Andusią to jedna z lepszych rekomendacji przy wyborze inwestycyjnych aktywów — dowodzi osobistej relacji artysty Edwarda Krasińskiego z właścicielką dzieła.

Część kolekcji Andy Rottenberg, która przez wiele lat pełniła funkcję dyrektora warszawskiej Zachęty, trafi na aukcję 4 kwietnia w Desie Unicum. Muzealne obrazy w złotych ramach i kruche posągi na kamiennych cokołach? Pierwsze owszem, ale drugie niekoniecznie, bo w katalogu znajdziemy też rzadkie na rynku instalacje — za 30-60 tys. zł z ludzkich wydzielin, a za 300-500 tys. zł ze zwierzęcych kości.

Pełna lodówka

Instalacja z serii „Satysfakcja gwarantowana” składa się z przeszklonej lodówki i ponad 50 puszek wypełnionych płynami wytworzonymi, dosłownie, na bazie składników ciała artystki. Cena wywoławcza dzieła Joanny Rajkowskiej to 20 tys. zł i nie da się jej od razu zestawić z mnóstwem aukcyjnych wyników, bo nazwisko autorki raczej nie kojarzy się z licytacjami, tylko z palmą, którą umieściła na środku warszawskiego ronda.

Zieleń nawiązująca do faktu, że przez skrzyżowanie przebiegają Aleje Jerozolimskie, to jedno, a mydło z ludzkiego tłuszczu to drugie. Takie produkty znajdziemy właśnie w lodówce — kosmetyki i napoje z płynów fizjologicznych — w ramach dowodu, że człowieka można przerobić w zestaw towarów wytwarzanych zwykle masowo.

Niektóre z produktów mają uśmierzać ból, koić uczucie braku czy przeciążenie nudą, a konkretne mydło „Życie rodzinne” zapewnia „lęk przed życiem rodzinnym i wspólnym oglądaniem telewizji”. Mimo że sam pomysł wytwarzania takich środków z ludzkiego tłuszczu szybko może przywodzić na myśl okrucieństwa wojny, do nich bezpośrednio odwołuje się w tym katalogu inny, równie krytyczny twórca.

Prace Zbigniewa Libery są wstrząsające, podobnie zresztą jak wiadomość, że inwestor może zarobić na inscenizowanej fotografii przedstawiającej więźniów obozu koncentracyjnego — w pasiakach, za drutami, ale roześmianych. Scena pochodzi z cyklu „Pozytywy”, opartego na obrazach zapisanych w tzw. zbiorowej pamięcii ściśle w niej związanych z tragicznymi wydarzeniami.

Na jednej z prac serii widać na przykład, jak zamiast zwłok Che Guevary leży mężczyzna palący cygaro w towarzystwie żołnierzy, którzy zupełnie nie wyglądają na oprawców — pamięć o „negatywach” jest z pewnością silniejsza, ale pytanie, czy to przywiązanie do rzeczy samych w sobie, czy tylko do konkretnych widoków. Szacowana wartość dzieła dochodzi do 30 tys. zł, a za tę kwotę sprzedano już na aukcji zdjęcia autora przedstawiające obóz koncentracyjny z klocków lego. Razem z lodówką tworzą zestaw, który chyba trudniej obronić jednym zdaniem, niż prezentowaną w tym samym katalogu kroplę farby w złotej ramie.

Paski w trendzie

Pod względem techniki wykonania wydruk Libery nie jest żadnym niespotykanym obiektem — wiadomo, jak go oprawić, eksponować czy chociażby przewozić, w przeciwieństwie do takich dzieł, jak na przykład torba wypełniona solą albo kukła psa z juty, zwierzęcej czaszki i słomy. Obie pozycje będą licytowane od stosunkowo wysokich progów — 75 tys. zł dla worka i 180 tys. zł dla suki — bo prace Mirosława Bałki prawie wcale nie trafiają na aukcje, a już z pewnością nie z tak cenionych kolekcji.

Wyceniona do 500 tys. zł „Suczka” z końca lat 80. jest fragmentem instalacji „Sprzedawca soli”, w której towarzyszyła jej jeszcze figura przykucniętego mężczyzny, chowającego w dłoniach twarz — opowiadali o biedzie i osamotnieniu, które nie mogły być zresztą obce autorom tak wymagających dzieł w latach 80. O dzisiejszej rynkowej wartości tej pracy decydują natomiast i pozycja samego twórcy, i rzadkość w obiegu, ale też pochodzenie z określonych zbiorów, chociaż wpływ tego czynnika jest chyba nawet większy w przypadku obiektów powstałych już z myślą o właścicielce.

Mirosław Bałka nie wykonał raczej wypchanej słomą kukły specjalnie jako prezent dla Andy Rottenberg, tak jak na przykład Henryk Stażewski, który pomalował dla niej parę butów wycenianą teraz na 40- -60 tys. zł. O sile proweniencji świadczy w dodatku jego relief — praca najbardziej typowa dla autora — którego estymacja jest wyższa, ale nie aż tak znacznie, bo dochodzi do 80 tys. zł, a to w końcu bardziej rozpoznawalne dzieło. Obuwie w rozmiarze 39 zdobią geometryczne pasy w kolorach używanych przez Stażewskiego na płótnie, jednak można sobie wyobrazić, że gdyby artysta pomalował je zupełnie inaczej, nie byłyby dużo mniej warte.

Tym razem cenę warunkuje przede wszystkim charakter relacji z twórcą — to, co „kusi Edzia do Andusi”, a jednocześnie podnosi szacunkową wartość kropli farby do 60 tys. zł. Edward Krasiński i tak w końcu zasłynął może nie samą kropką, ale kreską, tyle że niebieską, którą przeprowadzał przez różne obiekty, nierzadko całe ściany.

W przeciwieństwie do „Kropli” tych tzw. interwencji nie byłoby jak sprzedawać, dlatego że niebieskie pasy nie miały być podziwiane jako takie, bo ich zadaniem było ujawnianie elementów niedostrzeganych, ale realnych, jak chociażby ściany. Na wiadomość o aukcji kropli, lodówki, kukły, przeróbki fotografii z obozu i pary butów można więc pomyśleć wszystko poza tym, że są nierzeczywiste. Są jak najbardziej realne — jak Edward Krasiński mówił o paskach — do obrzydzenia nawet.