INWESTORZY NIE UCIEKNĄ Z POLSKI
Andrzej Faliński, nowy dyrektor Izby Przemysłowo-Handlowej Inwestorów Zagranicznych, nie obawia się, że kapitał zagraniczny opuści Polskę. Jego zdaniem, taka możliwość istnieje już tylko na papierze, bowiem taki krok oznaczałby utratę najlepszego rynku w regionie.
„Puls Biznesu”: W Polsce jest ponoć recesja. Jak ustosunkowują się do tego inwestorzy zagraniczni?
Andrzej Faliński: — Czy jest recesja to kwestia dyskusyjna. Nastąpił spadek tempa, ale to spadek pod kontrolą. Poziom inwestycji w ubiegłym roku był chyba najwyższy w okresie powojennym, nie licząc „cudów inwestycyjnych” dekady Gierka.
Jest dobrze, ale nie tragicznie?
— Polska gospodarka z pewnością będzie się rozwijać i będzie atrakcyjna dla inwestorów zagranicznych. Powodów jest kilka. Po pierwsze — w oczach wielkich firm działających na terenie Europy postsocjalistycznej, nasz kraj wypadł najlepiej podczas kryzysu rosyjskiego. Po drugie — jesteśmy korzystnie usytuowani w momencie wprowadzenia wspólnej waluty dla UE — stoimy między strefą dolara a tworzącą się strefą euro. Nadto, w stosunku do obszaru euro dysponujemy słabszą walutą, a w stosunku do rynku wschodniego mamy stosunkowo silną walutę. Dla polskiej gospodarki szansą jest wystąpienie z lepszym pieniądzem na Wschodzie i tańszym towarem na Zachodzie. To ostatnie powinno się udać pomimo wszystkich mechanizmów ochronnych Unii Europejskiej.
Łączy pan inwestycje zagraniczne z przeciwdziałaniem recesji. A przecież polski tort został już podzielony między globalne korporacje. Ile inwestycji jeszcze się zmieści na naszym rynku?
— Znajdzie się kilka dziedzin, w których ten podział będzie się dopiero dokonywał. Rynek telekomunikacyjny podzielony został pozornie. Przemysł obronny, lotniczy, modernizacja rolnictwa — na to muszą się znaleźć zarówno nasze pieniądze, jak i pieniądze inwestorów zagranicznych. Nie zagospodarowana jest też ogromna dziedzina — polski transport, od autostrad po małe drogi lokalne.
A jaki segment rynku jest już nasycony inwestycjami?
— Cudów nie będzie na rynku motoryzacyjnym. Tu spodziewać się można wzrostu ilościowego. Podobnie w przemyśle lekkim, przede wszystkim w tekstyliach. Przemysł spożywczy też nie jest nazbyt obiecujący z punktu widzenia nowych inwestycji, choć z czasem nastąpić musi pchnięcie technologiczne i finansowe.
Okazało się, że odkąd otworzyliśmy się na świat jesteśmy bardzo wrażliwi na wahania gospodarki światowej. Zaczęło się od kryzysu rosyjskiego...
— Kryzys rosyjski przeszliśmy stosunkowo łagodnie mimo kilkunastoprocentowego zaangażowania importowo-eksportowego naszego biznesu w Rosji. Generalnie, ten spadek to zaledwie kilka procent całego obrotu zagranicznego. Największy wystąpił w eksporcie żywności, mebli, lekarstw, w obrocie nadgranicznym. I to rzeczywiście jest problem. Jednak mimo popełnionych na początku ubiegłego roku błędów politycznych, mechanizm gospodarczy zabezpieczenia się przed kryzysem zadziałał bardzo skutecznie. Bardzo skuteczne były działania NBP i Ministerstwa Finansów. Oczywiście — ktoś musiał zapłacić, i zapłaciły firmy związane z terytorium byłego ZSRR, nie była to jednak fala bankructw.
Jakie były błędy polityczne?
— Niezręcznością było wprowadzenie restrykcyjnych przepisów dewizowych i dodatkowych opłat dla obywateli WNP. To wywołało lawinową, paniczną reakcję i spadek obrotów o 70, 80 proc. w ciągu kilku dni, ale tylko w niektórych regionach i na bazarach. Nie obwiniam za to władz gospodarczych to „zasługa” MSZ, które potem intensywnie starało się to odrobić.
A zabezpieczenia gospodarcze?
— Po pierwsze, Polska ma rezerwy walutowe, po drugie — stosuje elastyczną politykę w stosunku do stóp procentowych i innych wskaźników dotyczących pieniądza. Nadto, spowolniliśmy tempo rozwoju, żeby nie wejść w spiralę podobną do tej, która w ubiegłym roku udusiła gospodarki azjatyckie. Panowaliśmy nad kierownicą.
Nadal panujemy, mimo kryzysu brazylijskiego?
— On nas dotknął w bardzo niewielkim stopniu. Może jednak mieć wpływ na niektóre gałęzie, niektóre przedsiębiorstwa, które współpracują z tanimi producentami i tanimi odbiorcami. To może dotyczyć np. przemysłu tekstylnego, obrotu wyrobami hutniczymi, a także obsługi niektórych płatności odbywających się „w pobliżu” giełdy brazylijskiej. Chodzi o towary egzotyczne, takie jak cytrusy, kawa, kakao. Ale jeśli wziąć wolumen naszego handlu zagranicznego — wielką nadwyżkę importu nad eksportem — to nie sądzę, żeby kryzys brazylijski dotknął nas boleśnie. Eksportujemy tam niewiele, więc pogorszenie kursu reala dotknie nas w niewielkim stopniu, a import — ten może być tańszy.
Czy inwestorzy zagraniczni przekonani są do tego, że nasza gospodarka tak skutecznie łagodzi międzynarodowe kryzysy?
— Chyba tak, bo nie uciekają. Nie zaobserwowałem, żeby ktoś miał zamiar wycofać się z polskiego rynku. Zważmy chociażby na proces lokowania się banków w Polsce i plany wyjścia polskich instytucji bankowych na teren UE. Za tym przyjdą pieniądze. Banki nie osiadłyby na polskim gruncie nie mając kogo obsłużyć. A jest ich już u nas kilkadziesiąt.
Jaką część kapitału inwestowanego w Polsce stanowi kapitał spekulacyjny. Jego obecność odczuliśmy po powodzi z 1997 r., kiedy gwałtownie zdrożał dolar?
— Sporą, ale kapitał spekulacyjny ma swoje dobre i złe strony. W chorej gospodarce może rozłożyć cały mechanizm kapitałowo-finansowy. Uważam jednak, że polska gospodarka jest zdrowa. Pozwala zarobić. W tej chwili kapitał spekulacyjny, z pewnymi oporami, ale będzie jednak wracać. Staliśmy się idealnym miejscem do prowadzenia transakcji między dolarem, euro i innymi walutami, które nie weszły do puli Jedenastki. A uzyskiwane na spekulacji nadwyżki będą znajdowały właśnie u nas korzystne warunki do inwestowania.
Ubiegły rok dla rynku finansowego był katastrofalny. Na giełdzie zanotowano duży spadek. Jak na to zareagowali inwestorzy zagraniczni?
— Oni po prostu zostali w Polsce. W zeszłym roku przybyło do 10 mld dolarów inwestycji zagranicznych. To najszybsze tempo przyrostu inwestycji w dekadzie. Te pieniądze zostały relokowane do dziedzin o większej zyskowności. Nie opuściły naszego kraju. Rozwinęły się np. fundusze emerytalne, banki. Obserwuje się inwestycje związane z konsolidacją dużych firm polskich z firmami zagranicznymi. Inwestorzy zagraniczni stali się stałym elementem gry.
Mogą się jeszcze wycofać?
— Teoretycznie mogą. Ale czyniąc to stracą, bo nie znajdą lepszego miejsca w regionie.
A co ze stabilnością makropolityczną — myślę o projektach uwłaszczeniowych? Jak blisko gospodarki jest u nas polityka?
— Polska jest nadal krajem transformacji i polityka steruje przekształceniami gospodarczymi. Mimo kontrowersyjności niektórych pomysłów polityków, kierunek polskich przekształceń akceptowany jest jednak przez Zachód. To w dużej mierze kwestia zaufania do Leszka Balcerowicza. Zakładam, że jeśli wicepremier zgodzi się na jakąś formę uwłaszczenia, to nie będzie ono robione na zasadzie socjalnej, demontującej system gospodarczy.
A jeśli uwłaszczenie dokona się w wersji proponowanej przez AWS — z bonami? Jak wpłynie to na chęć inwestowania w Polsce?
— Sądzę, że inwestorzy nie biorą tego pomysłu na poważnie.
Czy jest nacisk na reformy ze strony inwestorów zagranicznych?
— Poważni inwestorzy, o strategicznym znaczeniu dla polskiej gospodarki, naciskają, żeby system finansowy państwa był stabilny. Liczą też, że Polska będzie dążyć do spełnienia warunków nałożonych na kraje chcące wprowadzić u siebie euro.
Najwięcej do powiedzenia mają zapewne Niemcy?
— To wynika ze statystyki, a także — z bliskości geograficznej. Ale tak naprawdę to trudno tu o podziały według kryteriów narodowościowych — wielkie firmy są multinarodowe.
Jakimi możliwościami wywarcia nacisku dysponują inwestorzy?
— Potężne firmy mają dyskretne i skuteczne sposoby wywierania nacisku na władze państwowe. One po prostu przedstawiają wariantowe strategie inwestycyjne w kraju. Strategia jest czytelna — jeśli odstąpimy od akceptowanej przez inwestora polityki rozwoju gospodarczego, to natychmiast będzie to widać na giełdzie, a w perspektywie co najwyżej roku, w tempie wzrostu inwestycji, które zacznie spadać. Ale to nam chyba nie grozi, choć istnieje niebezpieczeństwo wzrostu podatków w związku z koniecznością sfinansowania reform.
“Kapitał spekulacyjny ma swoje dobre i złe strony. W chorej gospodarce może rozłożyć cały mechanizm kapitałowo-finansowy. Uważam jednak, że polska gospodarka jest zdrowa. Pozwala zarobić. W tej chwili kapitał spekulacyjny, z pewnymi oporami, ale będzie jednak wracać”.