


Wizyta w restauracji Pod Gigantami to jak podróż w nieistniejący już świat.
Lokal jest elegancki i w dobrym tonie. Gra dyskretna muzyka. Byliśmy autentycznie zawstydzeni, pojawiając się tam bez krawatów. Obiecujemy, następnym razem to się na pewno nie powtórzy!
Przetarliśmy kubki smakowe kieliszkiem Chablis i rozpoczęliśmy ucztę delikatną gęsią wątróbką smażoną na sklarowanym maśle i otuloną kołnierzykiem z chałki. Do tego w oparach lambrusco. W tle przyjemny sos balsamiczny. Obsługa zaproponowała Muscat de Beaumes de Venise, 2003, Domaine de Coyeux, Francja. Zapoznaliśmy go z wątróbką i, zachęceni, wzięliśmy na widelec kęs z dodatkami. Niespodziewanie dostaliśmy po pysku. Dlaczego? Powód krył się w toście. Zazdrośnie przyczaiło się tam chili. Z założenia winnych adoratorów wątróbki odprawiało z kwitkiem. Za to z nią samą do znudzenia wykręcało na podniebieniu taniec z gwiazdami. Dla zmiany nastroju wniesiono krem ze smardzów z grzanką z francuskiego ciasta. Sygnalizowano, że wyczujemy aromaty trufli. Nie wyczuliśmy. Dopiero, gdy zakręciliśmy zupę łyżeczką, zrobiło się
bajecznie. Tak dobrze, że zapomnieliśmy o zezujących na nas
winach w kieliszkach. Do chwili, gdy podano królewskie krewetki i małże na spaghetti nero — bardzo wybredne pod względem win towarzystwo, zwłaszcza, gdy występuje w tiulu utkanym z czosnku i bazylii. Kiedy zaanonsowano Pinot Grigio, 2008, Valdige, Santa Margherita, Italia, zaatakowaliśmy bractwo kroplą cytryny. I wieczór nabrał rumieńców.
Wszyscy oczekiwali wejścia na stół zapowiadanego od dawna księcia wieczoru. Jego Ekscelencji Królika. Przybył w całym majestacie. Na maśle, z różanym pieprzem i dodatkiem białego wina, także z odrobiną śmietany. Ze szparagami, aromatycznymi smardzami i spaghetti z marchewki. Także z głębokim wewnętrznym poczuciem (i słusznie), że jest najlepszy w Polsce. I był. Delikatny, miękki, zaskakujący wyszukaną teksturą. Wybrał burgunda Laforet, Pinot Noir, 2007, Joseph Drouhin. Ale wyłącznie dobrze
napowietrzonego. Wspaniała para!
Deser — wbrew nazwie restauracji — był finezyjny i mniej "gigantyczny". Mille feuille, czyli delikatne płateczki ciasta, przekładane świeżymi owocami i waniliowym kremem. Efektowna architektoniczna forma na talerzu. Polecony brzoskwiniowy likier był dla niej jednak zbyt dominujący. Ale nadal dyżurujący w kieliszku Muscat okazał się dla deseru dużo bardziej przyjaznym kompanem.
Restaurację Pod Gigantami łatwo znaleźć — mieści się w modernistycznej kamienicy w centrum Warszawy, ufundowanej przez malarza Antoniego Jana Strzeleckiego
w latach 1905-07.
Pinot Grigio, 2008, Valdige, Santa Margherita, Italia
— to wino wybrały
kapryśnie owoce morza.
Stanisław J. Majcherczyk